Zachęcona jej pewnym,
Falującym oddechem
Przysiadła na ciemnych gałęziach.
Powyginanych palcach.
Całych chudych dłoniach!
Pną się, pną aż po same szczyty.
Szczyty czerni, utkanej nocy.
I szczyty jej lśniących gwiazd.
Falującym oddechem
Przysiadła na ciemnych gałęziach.
Powyginanych palcach.
Całych chudych dłoniach!
Pną się, pną aż po same szczyty.
Szczyty czerni, utkanej nocy.
I szczyty jej lśniących gwiazd.
Czy ta noc śpi?
Jak girlandy opasuje tylko tego,
Kto chce z nią rozmawiać.
Wsłuchać się w cichy powiew.
Szeregi drzew. Rzędy skrzypiących drzew,
Których nikt już nie słucha,
Które nic nie mówią.
To tylko leci, przelatuje, lecz nigdy nie świszcze.
Ten cichy powiew.
Leci tam w serce czerni i w serce nocy,
I w serca cichych, w dali lśniących gwiazd.
Jak girlandy opasuje tylko tego,
Kto chce z nią rozmawiać.
Wsłuchać się w cichy powiew.
Szeregi drzew. Rzędy skrzypiących drzew,
Których nikt już nie słucha,
Które nic nie mówią.
To tylko leci, przelatuje, lecz nigdy nie świszcze.
Ten cichy powiew.
Leci tam w serce czerni i w serce nocy,
I w serca cichych, w dali lśniących gwiazd.
I jest też niepozorna,
A jednak stal zionąca dymem,
Więc i kominy. Fabryka,
Moloch świecący, wyłożony
Drobnymi światłami,
Nieraz musną gałęzie,
Dalej... rozproszone w nocy.
A jednak stal zionąca dymem,
Więc i kominy. Fabryka,
Moloch świecący, wyłożony
Drobnymi światłami,
Nieraz musną gałęzie,
Dalej... rozproszone w nocy.
To tam przy półotwartym oknie,
Schylają się milczące głowy.
Stukające, skrzypią,
Aż wszystko będzie gotowe.
Aż choć jeden się zmieści.
I uleci tam ponad te szczyty.
Szczyty tej nocnej czerni.
I ponad te szczyty gwiazd.
Schylają się milczące głowy.
Stukające, skrzypią,
Aż wszystko będzie gotowe.
Aż choć jeden się zmieści.
I uleci tam ponad te szczyty.
Szczyty tej nocnej czerni.
I ponad te szczyty gwiazd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz