Translate

poniedziałek, 18 lutego 2019

Opowieść nocna

Złotawa woń utkanej nocy
Zachęcona jej pewnym,
Falującym oddechem
Przysiadła na ciemnych gałęziach.
Powyginanych palcach.
Całych chudych dłoniach!
Pną się, pną aż po same szczyty.
Szczyty czerni, utkanej nocy.
I szczyty jej lśniących gwiazd.

Czy ta noc śpi?
Jak girlandy opasuje tylko tego,
Kto chce z nią rozmawiać.
Wsłuchać się w cichy powiew.
Szeregi drzew. Rzędy skrzypiących drzew,
Których nikt już nie słucha,
Które nic nie mówią.
To tylko leci, przelatuje, lecz nigdy nie świszcze.
Ten cichy powiew.
Leci tam w serce czerni i w serce nocy,
I w serca cichych, w dali lśniących gwiazd.

I jest też niepozorna,
A jednak stal zionąca dymem,
Więc i kominy. Fabryka,
Moloch świecący, wyłożony
Drobnymi światłami,
Nieraz musną gałęzie,
Dalej... rozproszone w nocy.

To tam przy półotwartym oknie,
Schylają się milczące głowy.
Stukające, skrzypią,
Aż wszystko będzie gotowe.
Aż choć jeden się zmieści.
I uleci tam ponad te szczyty.
Szczyty tej nocnej czerni.
I ponad te szczyty gwiazd. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz