Słychać było plusk wody.
Z początku jeden.
I ten jeden już pozostał.
Potem się uciszyło.
To były spokojne oczy.
I spokojny w nich był ocean.
Z początku jeden.
I ten jeden już pozostał.
Potem się uciszyło.
To były spokojne oczy.
I spokojny w nich był ocean.
Nie błękitny, ani żaden dzienny,
Lecz i nie nocny, nie pociemniały.
Pochmurzony to był ocean.
Ocean chmurnego nieba.
Taki, z którego odlatują mewy.
To ocean przed burzą.
Lecz i nie nocny, nie pociemniały.
Pochmurzony to był ocean.
Ocean chmurnego nieba.
Taki, z którego odlatują mewy.
To ocean przed burzą.
I naraz cisza stała się zbyt cicha.
Zbyt wszechogarniająca,
Zwiastująca, co ostre, nagłe
I te inne nieprzyjemne słowa.
Zbyt wszechogarniająca,
Zwiastująca, co ostre, nagłe
I te inne nieprzyjemne słowa.
Spodziewać się pierwszych kropli,
Lecz wciąż chmury,
Nieprzebrane ich zwały.
Blade granaty chmur na ciemnym
Oceanie.
Nieprzebrane ich zwały.
Blade granaty chmur na ciemnym
Oceanie.
To tylko pewne oczy,
Ich zapisana, pewna jedna chwila.
A i ta całkiem niepewna,
Bo zależy jak spojrzeć.
Ich zapisana, pewna jedna chwila.
A i ta całkiem niepewna,
Bo zależy jak spojrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz