Translate

poniedziałek, 25 lutego 2019

Masa

Był dziad.
Stary, pomarszczony dziad,
Którego już nie ma.
...

Nie ma nikogo,
Kto by o tym wiedział.
Kto by wiedział,
Czym różnił się od innych mas.
...

Masa...
...

Pamiętajcie, że byłem.

Pożółkłe liście

Porozrzucane liście.
Stare, pożółkłe.
Zwiędłe...
Liście.
Wszędzie były liście...
...

Nie widziałem ciebie,
Nawet cienia, śladu.
Były tylko liście,
Które nagle zaczęły spadać.
Nagle pojawiły się drzewa,
Lecz nadal, nadal było ciemno.
...

Chłodno.
Wciąż chłodno.
Mógłbym jeszcze tyle powiedzieć.
Kiedy nagle zobaczyłem ludzi.
Było tyle ludzi.
Już nikt by mnie nie słyszał.
...

I nadal było chłodno.
Nadal było ciemno.

Apokalipsa na czarno-biało

Mam tu całe pęki.
Księży, nie-księży
I innych coś tam więcej
Duchownych.

I można takiego wziąć.
Można nakręcić
I będzie gadał.
A jak gadał, to i nauczał.
Chodził.
I nauczał...
...

Ubierał to wszystko w swój świat.
Będzie się mnożyć,
Choć wie pan, paradoks, bo z plastiku.
I niszczyć to, co gada inaczej.
To będzie, panie, dopiero apokalipsa
Na czarno-biało!

Port

Siedzę, zatopiony
W falach swego błękitu.
Oddalam wzrok, wody, błękit.
Bezkresny błękit...
Nad nim błękitne niebo
I stada pierzastych chmur...
...

Obok statek, wielki,
Pasażerski.
I pomost obłożony białymi deskami,
A ja tu, tu na tym piasku...
Patrzę się w dal...
W ten błękit...
To dla mnie.
...

Więc nie chcę otwierać oczu.

Nawyk

Siedzę tak sobie
Na swym białym masztowcu.
I w tę cichą, cichuteńką noc
Patrzę się w tam daleko
Migoczące gwiazdy.
...

Obrysowuję kontury.
Łączę je jak świetliste kropki
W jakieś niebywałe kształty.
...

Nie ma w tym romantyzmu,
Bo i dla kogo.
I szczęścia nie ma, a zresztą,
Jestem raczej pesymistą.
Nie ma spokoju,
Szybko mnie to nuży.
...

Tak zwykle robię przed snem.
Taki mój mały, natrętny nawyk.

Budka telefoniczna

Widziałem budkę.
Budkę telefoniczną.
Budkę na księżycu.

A taka, że hej, czyściutka,
Bo i nikogo nie było,
A ja zwykle nie brudzę cudzego.
...

Można było z niej dzwonić,
Ale nie mogłem,
Bo pieniążki były potrzebne,
A ja wszystkie wydałem.

Nie powiem w jakiej walucie,
A zresztą,
I tak nie miałbym do kogo zadzwonić.
...

A zważywszy na to, że
Jestem jedynym na księżycu
I nie mam pieniążków,
To ta budka jest wcale tu niepotrzebna.

Zachód

Palący zachód
Pali wszelkie wody.
A jest ich pełno...
Ciągną się, wciąż ciągną,
Tam, hen, poza horyzonty.
...

Palący zachód zasłania
Lądy.
Ciągle myślę, że tam,
Przy wielkim, wielkim, ognistym...
Jakiś się znajduje.

Ale pewnie by było gorąco,
Bardzo gorąco,
Nie byłoby wody i nie można by było
Odpłynąć.
...

Wolę tu zostać.
Wolę tutaj płynąć.
I dalej na niego patrzeć.

Harakiri

Po mnie zostanie
Pełna szklanka
Zielonej herbaty.

sobota, 23 lutego 2019

Lalki

Naraz skrobanie.
Strach.
Cisza...
...

To my.
My chowamy się
W wielkiej, obitej skrzyni.
My tu jesteśmy..
Tak, chowamy się...

Bo wejdzie.
Otworzy.
Weźmie któregoś z nas.
Weźmie na scenę.
I będzie się bawić.
A inni...
Inni będą patrzeć.
Inni...
Inni będą się śmiać.
...

To my.
My się chowamy,
By jeszcze choć przez chwilę.
Choć na chwilę być sobą,
Choćby i bez poruszania.
To my...
To my...
...

Strach...
Przeciągłe skrzypienie...
Pod wieczór zawsze jest otwarta.

Machina zwrócona w gwiazdy

Trzask.
Jedna drobna kasetka
Włożona w głowę
Pospawanych nitów, przełączników.
W głowę stalową.
On wszystko miał ze stali.
...

On poszedł.
On poszedł na małą górkę,
By w tę świetlistą noc obserwować gwiazdy.
...

I tylko drobny ruch kasetki
Wydobywał się z tej ciszy
Pośród nocy...
...

Pośród tylu gwiazd.

Odpoczynek

W dali nocnego nieba
Widzę wirujące gwiazdy.
Świetliste...
Widzę całe ich poplątane gromady.
Widzę...
...

Tylko patrzeć, patrzeć.
Patrzeć na granatowe nieba.
Patrzeć w tę cichą noc.
Nikt nic nie mówi.
Cisza...

To ja.
Jestem tu sam...
Siedzę...
Piękna noc.

Ontologia spisana pod biurkiem

Praca.
To tylko badania.
Badania!
...

Siwe głowy
Pochyliły się
Nad stertą jakichś szpargałów.
Wertują.
Oblizują palce.
Cisza...
...

Jeden tylko nagryzmolił coś na kartce.
Wszedł pod stół.
Podał.
To tylko jedna karteczka.
Jedno zdanie...
...

"Odpowiedzi nie będzie."

Twarze w ciemnym pokoju

A gdy wokół ciemno,
Są twarze.
Dzikie.
Maszkary...
Twarze.
Twarze wykrzywione.
Lecą. Oplatają.
Patrzą.
...

Widzę was.
Widzę wasze twarze.
Patrzycie się na mnie.
Lecicie do mnie.
Jesteście.
...

Twarze.
Wciąż, wciąż twarze.
Próbuję otworzyć oczy.
Nonsens, cały czas otwarte.

Gwieździste noce

Jest już cisza.
Już noc.

Są już granatowe,
Wałęsające się chmury
Wśród świetlistych...
To gwiazdy.
...

Ja...
Ja przycupnąłem
Całkiem nisko.
Pod takim starym, pochylonym drzewem.
Nie szumi.
...

Cisza...
Czasami otwieram oczy,
By popatrzeć na świat swego ciała.

Obecność

On był.
To jedyne słowa mogące
Go opisać.
Był wielki, ognisty.

Nie miał oczu,
A patrzył się na nas,
Pośród czerni.
Widziałem, ja wszystko widziałem.
On był.
Istniał.
Nawet nie wiem, czy płonął.
On wielki.
On ognisty.
...

Istniał i to mu wystarczało.
Milczący.
Pośród głuchej czerni.
Tylko cisza...
...

I nasze śpiewy przy ognisku,
Bo zaczęło już zmierzchać.

piątek, 22 lutego 2019

Staruch

Wielkie skałoszczyty.
Trawy.
Wodospady.
...

Starzec na biegunowym fotelu
Niedbale przegląda album.
Zamyka.
Odchodzi.
...

Mówią, że to wstrętny staruch,
Ale nawet tacy skrywają
Swoje marzenia.
Głęboko zmiętolone w albumie.

Postrach chmur

Noc.
Wielki pomarańczowy smok
Opasywał całe chmury.
Całe ciemne nawały.
Kręcił nimi, wezbrał.
Aż wszystkie naraz opadły.

Smok,
Postrach nocnego nieba.
Lecz nie ludzi.
Postrach pierzastych chmur.
...

I tak w to nikt nie uwierzy.

Wyznanie

I wciąż,
Czy mi się zdaje,
Obleka mnie czerń.
Pęta, sznury gęstej czerni.

Moje granatowe odcienie...

Nie wiem, co się dzieje.

Łódka

Był taki czas, że była noc.
A ja...
Ja kołysałem się
Na mojej łódce.

Drobnej, ale była piękna.

I niosła mnie dalej i wciąż
Dalej.

A wokół nic nie było,
Jakbyśmy płynęli w miejscu.
...

Bałem się burzy.
Błagałem, żeby ucichło.
Czasami ucichało.
...

Nie chcę swojej łódki
Ani tej wody.
Nie chcę tu być.

Przestrach

Ja chcę żyć.
Dajcie mi!
Dajcie mi życie!
Proszę...

Odejdźcie!
...

Dobrze wiem, że zawsze będziecie.
To jest jak rodzina.
Wiem, że nie odpuścicie,
Że będę się bał,
Że nigdy nie ucieknę.
...

Wiecie, czasem czuję,
Że jesteście wokół mnie.
Przychodzicie i osaczacie.
Nie można was dotknąć, zobaczyć
Ani nic obiecać.

Mogę tylko o tym napisać.

Bezruch

Niepojęcie jest piękne,
Kiedy on się odrywa.
Kiedy puszcza.
A dalej jest tylko toń.
Tylko bezkres...
Kiedy dalej nic nie ma.
...

Lecz uciekam...
Uciekam, bo gdzieś jest.
Złapie.
Rozedrze, a wtedy
Dalej będę musiał go błagać.
Błagać o lepszy czas.

Żeby dalej było ciemno...
Żeby dalej była noc
I żebym mógł w niej utonąć.

Ptactwo

Nad ranem w podróży
Widzę jaśniejące niebo.
Widzę ptaki na słupie telegraficznym.
I światło, lekkie, niby płochliwe, zimne,
A jednak...
Coraz bardziej pewne.
...

I gdy tak jadę starym pociągiem,
Widzę, tyle widzę,
Przejeżdżam.
I nie wiem, jak to nazwać.

Teleskop

Na pagórku
Nocą był wielki, ogromny
Teleskop, jak wielka butelka
Na trzech nogach.
...

Tak długi, że już sam prawie
Sięgał gwiazd.

A gdy się przezeń spojrzało...

Tam było tak pięknie.
Tak spokojnie, że można by było
Pomyśleć, że wszyscy tam kiedyś trafimy.
...

Że wszyscy będziemy wśród gwiazd.

Późną porą

Bo kiedy na pociemniałe
Wzgórza wdrapie się
Biały księżyc,

Widzę oczy.
Widzę stare, pomarszczone oczy
Wpatrujące się w tę cichą,
W tę niemą noc.

To tylko staruszek.
To garbate pomarszczone ciało
Zwrócone w coś nienazwanego.
W coś, co będzie się rozszerzać.
Jaśnieć...

Lub będzie całkiem inne.

Na razie jest tutaj noc.
Na razie patrzymy.

czwartek, 21 lutego 2019

Północ

Północ.
Kruki zamiatają skrzydłem
Kolejne połacie nocy. Kraczą.

Północ

Jak obwał ciemni
Wszelkiej zwalił się wielki.
Ciemno. Głucho,
Nie słychać.
Nic. Nic nie słychać.
...

Widać, widzę wyszczerbienie,
Nierówność.
Zgrozę, czarną.
I widzę go, leży.
Opadły.
Przeniknięty czernią, jak okruch
Oderwany od wielkiej góry nocy.
Tak wielkiej, że nie widać jej końca.
...

Ciemność!
To wszystko się splata.
Obleka mnie, roztacza.
Leży, oderwany.
Ja wielki obwał ciemni.
...

Ale nie sposób podejść.
Tu jest noc.
Wielka, nieprzebrana noc.
I nie da się z niej uciec.
...

Nie da się uciec od siebie.

Duch bezkresu

Powierzyć.
Wchłonąć w siebie
Ducha bezkresu.
Zawierzyć.
Cisza...
...

To ja...
Płynę pośród tylu złocistych
Latarni.
Oświetlają mi wielką, wielką toń.
Rozpadam się, płynę.
Jestem, rozlewam się, spadając
Ze swej łódki.
To...
To ja, wielkie, tak wielkie wody,
Oświetlone przez tyle złocistych latarni.
...

Jestem.
To jest takie rozległe... Tak spokojne, lecz...
Lecz jestem
I choć nie widzę gwiazd.
Rozlewam, przelewam się w sobie.
I usypiam.
Pośród złotego światła.
...

Ja jestem.
Ja tutaj jestem.

Ja jestem wśród tylu gwiazd.
To ja.
To ja.
Ja, duch bezkresu.

Brudne ręce

Jakbym widział już takie brudne,
Brudne ręce.
Pobrudzone farbą.
Wytartymi kredkami.

Tak, to moje, jak ze zdjęcia
Brudne, wciąż brudne ręce,
Oblepione.

Gładkie, dziecinne.
Niepoznane.
A może poznane lepiej.
Nieważne.

Dzisiaj trzeba się myć.

Noc jakby bardziej fioletowa

Zdaje się, czy ta noc
Zrobiła się tak bardziej fioletowa.
Latarnie złote, oświetlają liście.
Tak, w taką noc można iść.
Taką nocą można marzyć.
...

Płynąć...
Wciąż płynąć...
Po kolejnych świetlistych alejkach,
Pozłacanych w tę wielką fioletową noc.
I prosić, by już nigdy
Nie wstało to, co wielkie i świetliste.
By okryła mnie swą ciemnością.
Przygarnęła do swego świata.
..

Dała czarną laskę, może i czarny kapelusz.
Bym wiosłował pośród jej gwiazd.
Dalekich, hen, tam, gwiazd,
Jej aż w dal migotliwych oczu.

Bym nigdy nie musiał spać.
Bym nigdy nie spadał.
Wciąż w dół, w dół...

Bym nie otworzył już oczu.
Już nigdy nigdy oczu.

Bym nie mógł nigdy z niej spaść.

Bliźniacze gwiazdy

Nagle w swym wielkim, wielkim
Statku mijałem dwie gwiazdy.
Dwie, jakby bliźniacze.
Wcale kolorowe, pobielone gwiazdy.
...

Minąłem.
Minęły bez wieści.
...

I nigdy się już nie spotkamy.
Nie widać ich przez wielki,
Wielki teleskop,
Bo zasłaniają, ach, zasłaniają
Większe, jaśniejsze
I bielsze są nawet.

Okruch skalny

Był wielki.
Ciemno-świetlisty okruch
Snuł się po czerni nieba, tego,
Co widać je tylko w nocy.
W wielkiej bezgwiezdnej nocy.
Gdy zapadnie cisza...
...

Będę.
Będę jeszcze przez tę jedną chwilę.
Widzę cię, wielki, nasz wielki okruchu.
Nasz postrachu.
Widzę cię, lecz nie będę
Więcej na ciebie patrzył.
Leć do nas. Pochłoń...
...

Drogi, i tak zostawisz nam przeszłość.
Tylko jej możemy się bać
I tylko w niej schować.

Ucieczka pośród białych gwiazd

Chciałbym uciec,
Zostawić to wszystko.
I uciec.
...

Uciekać, uciekać
W tę czarną, kryształową noc.
Uciekać z oczu gwiazdom,
Uciekać księżycowi...
One widzą wszystko.
Ich małe, wielkie, natrętne oczy.
...

Może to oczy samego Boga.
Grunt, że podglądają.
Zobaczą, gdzie ucieknę
I choć tu tak ciemno,
Zobaczą,
Nie zostawię wszystkiego.
...

Zobaczą, że wziąłem lampkę.

Mała lampka

Wielki srebrzysty księżyc
Utulił ostatnie gwiazdy.
Ciemno.
Wkoło tylko tułająca się czerń.
Wciąż milcząca, bezsenna.

Zdaje się,
Nie ucieka przed światłem,
Przed wielkim pomarańczowym słońcem.
Wkrada się w cienie,
W każdego z nas.
...

Zamknijmy oczy.
W ciemności zapalmy małą lampkę,
Która, póki jesteśmy, nie zgaśnie.
Która będzie nam świecić.

Ostatnia minuta przed końcem

Powiedzcie mi orkany, gdzie dom wasz.
Gdzie są te dwie zimne,
Zgruchotane skały.
Zszarzałe jak wy.

To nasze skały.
Dwie wielkie, nasze wielkie skały,
Na których wszyscy się uratujemy,
Kiedy wrócicie.

Skomlące, a tak rwące ciała,
Topiące, duszące!
Gdzie jesteście wielkie, wielkie orkany?

Bóg zapomniał o pieskach?

Lutnia

A ja ujrzałem pośród nucenia nocy
Dwa drzewa.
Dwa długie, hen, tam, drzewa
Na uciszonych, śniących,
Na ciemnych wodach oceanu.

Wszystko oblekał spokój.
Drobna pieśń, to może ktoś nucił.
Jakiś występny grajek, co w tę noc,
W te jej bezbrzegi nie zasnął.
...

Grajek pod dwoma drzewami.
...

Śpij, mój grajku, bo jutro wstanie Olbrzym.
Wielki, świetlisty Olbrzym.
I wszystkich nas weźmie do raju.
...

To tylko sen.
To uciszony sen,
Z którego wszyscy się obudzimy.

wtorek, 19 lutego 2019

O mnie, kontakt

Rafał Pigoń, urodzony w 2000r. w Makowie Mazowieckim. Prowadzi stronę na Facebooku: Rafał Pigoń- strona autorska.

Kontakt: r.pigon@interia.pl

Kot, imaginacja

Niewygodny kot
Lazł sobie tak po stalowym płocie.
I ciął pazurami aż skrzyło mu się.
I gapił się w stalowa ścianę.
...

A tam jego wygięte odbicie.
I nagle kot cały się wygiął
Od łba aż po ogony.
...

I tak stał się sam sobą.

Wędrówka nad ranem

Krzywa, zmarszczona
Ręka sięga po zaśniedziałą filiżankę.
Zaśniedziałą, bo z miedzi...
Ale to nieważne.
Filiżanka opada.
...

Trzask, już nie ma ciszy,
Ale nikt tego nie zauważy.
Może sięgnęła po nią ręka,
Ale też opadła. Odpadła.
Tak, na pewno odpadła...
...

A gdy promień wdziera się
Przez stare, zakurzone okno,
Kaleki starzec wstaje.
Idzie.
Przeciągle mlaska,
Zostawiając za sobą nogi, rękę,
Głowę i tors.
...

Wyzwolenie?

Nie otworzy okna.

Pielgrzym

Gdybym podążał kiedyś
Pewnym świetlistym mostem...
Pod nim by była rzeka.
Ciemna rzeka w tę ciemną,
Milczącą noc.

Szukałbym światła.
Tam w dali majaczące światło.
Proszę, nie pozwól, bym był sam.
Podaj mi rękę.
...

Nie wiem, gdzie się kończy.
Nie wiem, po co prowadzi.
Tam jest tak ciemno.
I nic już dalej nie widać.
Podążam świetlistym mostem.
...

Światła gasną.
...

Majaki, cienie

Było to wielkie.
Tak wielkie, a chciałem
Sięgnąć sufitu.
Wielkiego, wielkiego żyrandola.
I nie widzieć ich więcej.
...

Sznur, długi sznur ludzi.
Przegniłych, szarych.
Snują się, a nie wiem,
Czy od, czy do pętelki...
...

Uciec, byle uciec,
Lecz tu jest tyle ksiąg,
Tyle starych ksiąg
I chyba ktoś, komu można to pokazać.
...

Uciec, byle uciec.
I nie widzieć ich więcej.

Balonik, małe pragnienie

A było ono wielkie.
Wybrzuszyło się
I jak balon...
Jak balon, hen, tam w górze
Wznosi się. Ulatuje...
...

I nie widać nic więcej.

Tam w dali majaczący balonik.

Widzenia nocne

Było ciemno,
A gdy spojrzeć w górę,
Stada, gmachy ułożone z gwiazd.
Wielkie, świetliste zamki!
Sady na ciemnym, nocnym niebie.
...

Sady gwieździste.
I konie!
Pełny ich galop
Po piętrzących się czerniach...
...

Nie, tu już wdziera się chaos.
Napatoczył się.
Przeszkadza.
Trzeba przetrzeć oczy.
Tak, to znów tylko chaos
Odległego, nieznanego...
...

Co nadal będzie tajemnicą,
Lecz na razie...
...

Chaos na nocnym niebie.
Chaos świetlistych gwiazd.

Pagórek nocą

On był.
Rower na ciemnym niebie.
Obserwowałem
Z jednego takiego pagórka.
Czarnego, bo noc była,
Dlatego rower był na ciemnym niebie.
...

Balony,
Były też balony.
Płynące raz w górę, w dół.
Świeciły, kolorowe, a tak, że
Chciałem nań wejść i popatrzeć
Na czarny mój mały pagórek.
...

A może dalej były gwiazdy.
Nie powiem.
Nie pamiętam.
Bo tak bardzo chciałem
Przejechać się na tym rowerze,
Że zapomniałem
O swoim czarnym pagórku
I o moim świetlistym balonie.
(One wciąż tam były)
...

I o tym, że trzeba spać.

Spadanie

Boję się.
Czy to wszystko jest prawdą?

Gdybyś kiedyś leciał wysoko,
Hen, ponad chmurami,
Proszę, złap mnie,
Opadnijmy razem.
Czasami trzeba opaść.
...

Może raz i dobrze.
A może tylko na chwilę...
Opadnijmy razem.

Polana pełna wiatraków

Lecąc, mijałem
Czerwone, niebieskie wiatraki.
Kreciły się wielkie,
Zawsze były wielkie.
...

Było słońce, była polana.
Ja leciałem.
Leciałem.
Pamiętam, mijały mnie,
A kręcąc, tak jakby pozdrawiały.
...

Jakby wiedziały, o co to wszystko chodzi.
I że będzie dobrze.
...

A być może tego od nich oczekiwałem,
Lecz czego wówczas oczekiwałem od lotu?

Szafka pełna natrętnych

Byli tacy mali.
Całe masy, nawały
Ludzi, ludzików,
A kolorowych, bo
W swetrach ciepłych pływali.
...

A pływali po sobie,
Masy, całe masy
Przewalających się rąk,
Zagubionych butów, twarzy...
...

Były twarze wykrzywione.
Smutne zazwyczaj, ale zdziwione też,
Bo widziałem.
Zdziwione jak się na mnie patrzyły,
Bo patrzyły, zwały przekrwionych,
Przydeptanych oczu.
...

Bali się mnie, bo ich stworzyłem.
Żyją tu przeze mnie.
Masy całe masy.
Widziałem je, widziałem,
Choć miałem zamknięte oczy.
...

I nie możemy siebie zdeptać.
Nie możemy opuścić.

Obrazek

Pamiętam Cię,
Moja długa, kręta rzeko.
Lekko zaniebieszczona pod słońce.

I pamiętam zielone pagórki,
Drewniano-kamienną kapliczkę.
Słońce i to wszystko...

To jakby cichy obrazek,
Co czeka na mnie,
Bo w końcu kiedyś to wszystko się skończy,
Prawda?
...

Kiedyś wszyscy się zobaczymy.

Gałęzie

Wszędzie gałęzie, cały świat,
Jak ściany.
Ściany liściaste, pnące się.
Gałęzie.
Spojrzeć w górę...
Mała dziurka, błękit.
...

To błękit.
Błękit tam jest.
Można tam się wspiąć,
Tu tyle gałęzi.
Albo położyć, rozepchnąć je,
Położyć, byle tylko...
...

Odpocząć w cieniu.

Stalowe lustro

A wokół był granat.
Wielki, a odległy.
Jakby żywy.
Jakby oddychał!
Choć w rzeczywistości było całkiem czarno.

I były gwiazdy, świetliste punkty,
Białe. Czyste.
A tak bliskie, jak jedna, wielka rodzina.
Lecz byłem tam,
Była jedynie pustka.
...

Wielka dusząca pustka,
W której nie było powietrza!
...

Teraz jest tylko lustro.
Stalowe, zakurzone lustro.
Lustro, w którym nie muszę się przeglądać.

Krawędź świata

Chwiał się na krawędzi świata.
Po obu stronach przepaść.
Niebo, piekło.
Czerń, biel.
Czy jeszcze coś tam innego.
...

Szara krawędź.

I to by był cały boży, nieboży świat.

Gaj lipowy

Chciałbym,
W błękicie, obłożony lipami,
Które by tak lipowo pachniały.

Jakież to chaotyczne.

Lekko jak pozwoli im wiatr
By mówiły,
Że wiedzą, jestem tuż pod nimi,
Leżę,
Że wcale im to nie przeszkadza.
...

A wokół byłyby tylko one.
I nikt by nie powiedział nic więcej
I że lipy nie pachną.

Wędrówka cieni

Gdy zapadła ostatnia
Nadzieja ciemnego zachodu,
Odchodzą cienie.
Wielcy, zgarbieni starcy
W tę dal, w te ćmiące światło.
...

Ono gaśnie, słyszysz?
Wciąż gaśnie.
Gaśnie, i nie widać nic więcej.
...

I nie widać nic więcej.

Teatr pewnej lalki

A więc mam człowieka.
I doczepiłem mu sznurek.
I go sobie pociągnę.
I ten słucha.
Słucha, bo musi.

I tak go w górę,
To i on na górę.
Ale to z daleka.
Bo on jak robak,
Jeszcze wlezie gdzieś,
Albo na mnie siądzie.
Więc hops w górę
I bęc na dół.
...

Alez przecież, przecież.
Przecież to zwykła lalka.
To drewno jest.
A spektakl się zaczyna.
I trzeba zacząć grać.

Asymetryczność

To były kwadraty.
Chaosy rozpanoszonych kwadratów.
Kwadraty szare. Czerwone.
Czarne.
Kwadraty.

I szli kwadratowi ludzie.
W kwadratowych garniturach.
I buty mieli kwadratowe...
...

I ja też jestem kwadratem.
I nawet pętla była kwadratowa.
I jej wisielec, prostokątny.

Widziałem, wszystko widziałem.
On, on zsunął się.
To była zabawa!
...

Ja wiem!
To zabawa!
To wszystko. Wy wszyscy!
Wszyscy o tym wiedzieliście!
...

Jak dobrze być kwadratem.

Za kosmiczną szybą

I można by było się
Spodziewać jakiegoś okruchu.
Gwiazdy.
Iskrzącej się bieli.
Biel czy jakikolwiek kolor,
W który ktoś mógłby się zapatrzyć.
Tak, potem otworzyć właz.
Tak powoli. Delikatnie.
Wystawić stopę.
I drugą.
Lecieć.

Lecę...
Wciąż dalej.
Wciąż dalej i dalej.
Do gwiazd.

Do świetlistych gwiazd,
Które kryły się przed moim
Lusterkiem.
...

Tak minęło kolejne golenie.
Golenie kosmiczne.
Golenie któreś tam.
W stalowym tak ludzkim świecie.
...

To jedyne, co trzyma nas przy życiu.

Sznurki

Widziałem ich zapędy.
Stali, wszyscy stali
W rzędach.
Roje świetlistych oczów.

I patrzyli,
Ale ja nie podszedłem.
Nikt nigdzie nie podszedł.

Patrzyli.
A jeden z nich pociągnął za sznurek.
I trzeba było się uśmiechnąć.

W poszukiwaniu odstawionych misiów

Pamiętam, były siwe głowy.
Bardzo stare, obdrapane,
Ale nie czasem.
To już zbyt sztuczne.
Obdrapane absurdem!
...

Ja widziałem.
Widziałem przez dziurkę
Od klucza.
Oni mieli maszynę,
Stalową, wielką.
Obetonowaną!
...

I patrzyłem, a oni
Kartkę wrzucali,
A z maszyny głos,
Nie, głosik chłopięcy,
Żeby w chowanego się zabawić.
...

I oni, ja widziałem.
Ci starzy, a i w garniturach
Jeszcze byli,
Tak jak za fotelami biurowymi,
Tak i pod biurkami.
A jeden dyndał na parapecie,
Podpierając się szafy.
...

Piskliwy głosik odliczał do dziesięciu.
A ja widziałem.
Ja to wszystko widziałem.
Widziałem przez dziurkę od klucza.

Szuflady drobiazgów

I cóż mam napisać.
Owładnęły, wlały się
Do zakurzonej pracowni starca.
...

Garbaty staruch, do końca
Życia nie wiedział,
Nad czym właściwie ślęczy.
Ja przychodziłem do niego
Jedynie z durnymi pytaniami.
...

Teraz światła zgasły,
Kurz obrósł nawet ostatni fotel.
I zamknięte szuflady.
...

I nigdy nic z tego nie wynikło.

Oblodzone chodniki i staruch

Staruch w czarnym
Palcie odpowiedział mi
Krótko i na temat.
...

I poszedł, skubiąc
Bułkę dla zmarzniętych gołębi.
A ja mogłem już  tylko do siebie.
...

Bo już nikt nie przechodził.
I nie było z kim porozmawiać.

Od podmuchu wiatru

Czy kiedyś widziałeś
Czerwony rower
Na blado-błękitnym niebie?
...

To takie pytanie,
Choć ja nigdy czegoś takiego
Nie widziałem.
Widziałem za to wiele, wiele
Białych obłoków,
Ale na żadnym z nich nie byłem.
...

A nawet gdybym był, to
Przecież. Przecież to mgła.
Przeleciałbym, opadł.
...

A rowery nie potrafią latać.

Domy dla naszych palców

I widziałem rozpięte
Szczyty drzew.
Rozgałęzione palce.
Stare, zwiędłe.
Pomarszczone, lecz pnące.
Aż hen, po ten w dali płynący błękit,
Do pierzastych obłoków.

I ja. Ja też.
Chcielibyśmy na nich siedzieć.
Wypatrywać z góry naszych trosk.
A z góry by świeciło nam słońce.
...

Ale wszyscy wiedzą,
Jak to się skończy.
Z góry świeci nam słońce.

Fotel w ciemnym pokoju

Jak piękne są nowe wieki.
...

Ciemna sala, jakby
Nawoływała nas w swą nicość.
W pewność,  już dalej
Nic nie ma.
Są tylko szeregi, ale to
Już dla nas.
Szeregi brunatno-czerwonych foteli.
...

A były one wcale wygodne.
...

I potem z ostatniego
Obrazu światła wyłaniały się
Rzędy i to też były nasze rzędy.
To my, to rzędy, długie rzędy głów.
...

Ale my wszyscy tacy sami.
...

I były szeregi brunatno-czerwonych foteli.
...

I były nasze własne światy i czerń,
I w czerni niech każdy sobie sam dopowie.
...

I były jeszcze brunatno-czerwone fotele.

Hiperbóg

Pieczołowicie skręcone
Stelaże przeszył nawał iskier.
To skowyt.
To ostatnie poprawki.
Szczęk.
Roztwarte oczy...
...

Hiperbóg osadzony.

Obwiązany nitami moloch.
Skrępowane obwały
Stalowego cielska ściskają...
Przeciągły skrzyp ciemni...
To pierwszy ruch.
To zimno.
To rozpanoszone diody.
Ostatni dech ciszy.

Majaczące sylwetki
Obkrążyły dzieło.
Pierwsze strugi potu
Topią majaczący spokój.

Świeci.
Pierwsze tryby drgnęły.
Kondensatory zbawienia.
Druty przykazań
Jak macki...
Jęk...
To Hiperbóg...
...

Hiperbóg ożywiony.

Z początku ekstrakt.
W ciemni rozlał się
Całkiem niepozorny raik.

Fala błękitu zalała ciemność.
Błękit zlały krzyki.
To odwody równoważne.
To nic. To piekiełko
Mąk nienarodzonych.

A więc świat.
A więc sylwetki.
I więcej.
Więcej.
Więc ludzie.
A wewnątrz stwora,
By nie uciekli!
By druty.
By był wszędzie.
Sprawca. Stwórcą.
A rządcą!
...

Hiperbóg...
To jedno słowo miłości.

Rozrost.
Metale oblekają
Konstruktorów.
Krzyczą. Wiją się.
Spazmatycznie do światła.
To wnętrze.
To Hiperbóg.
To świat.
Wszystko...

To lasy, pola.
Łąki.
To raje.
...

Jedynie konstruktorzy.
Oni pamiętają,
Że mogło być inaczej.

Melancholia pewnej bezsennej nocy

Za oknem
Leniwie zlewały się
Srebrne szczyty księżyca.
To tak, jak się
to widzi już któryś tam raz.
...

Jarzeniówka. Czerwień.
Ciemno.
Kawiarka niespiesznie
Podaje kolejny raz mocną.
Znów blask.
Mieszam. Powoli siorbię.
Ciemno.

Niech do cholery to naprawią!
...

Światło.
Można iść, ale gdzie...
To przecież noc.
Nocne kino, seks.
Książka.
...

Za oknem,
W jakimś wypłyconym
Kraterze całują się zakochani.
Na stalowej ławce majaczy zapewne
Zeszłoroczny "playboy", bo o konkretniejsze
Dostawy już dawno nikt się nie troszczy.
A za osuwem wystaje pomarszczona obrzydliwa
Głowa i drobny obiektyw kamery.
...

Ciemno.

Surducik w pudełku

I biegam, biegam,
Wciąż biegam
W koronkowym surducie
I z lizakiem na
Czerwonym patyku.
Bo i któż nie lubi lizaków?

I skaczę sobie, 
Zlizując niebieskie chmury, 
Czerwono-czarne nieba. 
I to wszystko w ogóle. 
Tak biegam sobie i kocham
Was ja i mój koronkowy syrducik. 
... 

Szpula zwolniła, 
Przeciągle skrzypiąc
W bieli, czerni. 
To miga przepalona żarówka. 
Pochylone głowy
Wypatrują się w małe 
Pudełeczko, w koronkowy
Surducik i w lizak
Na czerwonym patyku. 
... 

Wschodziło słońce, 
Gdy jeden z nich
Podszedł, odłączając prąd.
Naraz wszystko zamarło. 
... 

Pierwsze promienie 
Wdzierały się 
Przez zabrudzone okno. 
I świat budził się do życia. 

Dwa światy

Stary deliryk
Na skraju dwóch
Mrocznych światów.

Fioletowe niebo,
Świetliste punkty.
Od dołu dźwigane
Przez niebieskie góry.
Noc, ciągle noc,
choć to wszystko się miesza.
...

Boję się,
Bo szczyty są jak rzeki.
Płynę od nieba,
Po ciemne błękity.
Muszę dotknąć szczytu.
...

Wiem, że muszę,
Choć nie chcę.
Jestem stary, tak stary,
Że wolałbym zatonąć.
Ale ktoś mnie w środku rozpycha,
Dmucha, wtłacza.
...

I żyję.
I muszę dotknąć niebieskiego szczytu,
Choć nie wiem dlaczego.
Próżno czekać burzy.

Energooszczędne żarówki

Nieprzebrane
Głuche czernie
Opływają porozrzucany pył.
Pył, zabawka.
Pył pomarszczonych rąk.
...

Nie było świeczki,
Ta by się szybko wypaliła, 
Niszcząc ułudę ciepła. 
To by było oczywiste.
...

Pewnej bezwietrznej nocy
Spacerują ludzie.
Mijają szeregi starych, 
Zimnych mieszkań. 
A może po prostu była zima.
...

A w oknach były światła.
Były zimne energooszczędne żarówki.
...

I nikt się nie spodziewał,
By kiedyś się mogły wypalić. 

Prawda wyłożona Jezusami

Widziałem, tam w dali
Jaśniejąca sylwetka.
To rany, a więc Jezus.
Więc świętość.
Więc jednak!

A zatem biec,
Biec i być może,
Jakby, a jednak.
Przytulić!
...

Lecz tam, za zakrętem,
Za niebiańskim nawisem,
Jezus, mój Boże,
Mój Jezu!
Nie!
Tamten mój.
Boże na górze.
Nie, w górze, widzę Cię!
Jezus!
Tabuny, nieskładne masy Jezusów.
...

Cała masa ran, miłości,
Poświęcenia.
I tam wychodzi. Powodzi!
Już jeden na głowie innego.
A korona cierniowa, więc się
Kaleczy, upada. Podnoszę.
Inny pcha. Leży.
Depczą, Biegną, duszą.
Dusza ma wam posłuszna.
Jezus.
...

Panie, stójże!
Lecz wtem piorun
I wtem deszcze.
Deszcz cały z Jezusów.
Już na drzewach niebiańskich
Jak jabłka spadają.
Święci, uświęceni.
...

Jezu, stój, zostaw go.
Uważaj! Toż, za dużo.
...

I krzyczą coś,
Nie, śpiewają anielsko
Wyszukaną polszczyzną.
A każdy w swojej świętości,
Wręcz promieniejący szczerą prawdą.
...

Precz z nią!
Bezprawdzie!
Noc!
Cisza!
Uciec. Uciec.
...

Bo już nie ma miejsca.

Patyk rzucony na nocne niebo

Powiedzmy,
Jest noc mieniąca kolorami,
Obleczona w kryształ.
Jest cicha,
A jednak potrafię z nią mówić.
To cicha modlitwa do gwiazd.
...

Niektórzy mówią,
Że jest tylko jedna gwiazda
Prowadząca do jaśniejących dni.
A reszta to złuda,
To kryształ, odbicie...
...

Gdy tak mówią,
Najczęściej płynę
Po fioletowych łunach
W swojej drewnianej łódeczce.
I prawie zawsze wyciągam rękę.
Prawie, bo czasem zapominam.
...

Szukam końca tej drogi,
Ale tu jest tylko noc.
Kolorowa gwiezdna noc.
...

I nie widać jaśniejących łun.
...

I może to całkiem lepiej.

Dzieło tysięcy rąk

Fioletowe odcienie nieba
Roztworzyły srebrzyste oczy.
Zdają się ciche, skupione
Na wielkim dziele.
...

Na nas.
To nasze dzieło.
To nasz raj.
...

Wielki moloch zasłania
Ostatnie ogniste smugi.
Chowają się, boją.
Boją się nas.
Boją się spojrzeć.
To my. To my, ludzie.
To nasze dzieło.
Nasz wielki, wielki moloch.
...

Pozostała noc.
Bezwietrzna cicha,
Jakby zapatrzona na tam
W dali ponad te horyzonty...
Aż tam świetliste, ludzkie oczy.
...

I jeden z nas
Wylegujący się na leżaku
Pod nagim pagórkiem.
...

Ale z tego nic zupełnie nie wynika.

Bawialnia

Zabawą serca wszęda twoja strona.
Patrz, pan, zabawą wszak moją jest ona.
I ja zabawką, a szczęście grzech chować,
jak się nie bawić, smutkiem prorokować.

Zabawą serca wszelka myśl o tobie.
Wszelkie uciechy skryłem w twej ozdobie.
I jak tak, droga, odmówić zabawy.
Ta nam potrzebna niczym na głód strawy.

O głodzie umrzeć nam, a poniewczasie
smutkiem się rozlać na gwiezdnym atłasie.
Skuś się zabawą, jak woda czyściutka,
drobna, niewinna i mała, malutka.

Nerwica natręctw

Nie chcę być sam.
Wtedy jest ciemno
I wtedy atakują potwory.

Oblekają ciało,
A strach pęta duszę.
I dają polecenia.
A ja muszę.
Muszę być posłuszny,
Bo kiedyś mają dać spokój.
...

Obiecali, że odejdą.
I tak nikt ich nie widzi.

Mucha

Przepraszam.
Muszę cię zostawić.
Zbyt długo tu bawiłem
I nie chcę więcej.

Moja mucho,
Nie będę się roztrząsał.
Leć i pamiętaj o mnie.
Pamiętaj, że tu byłaś.
...

Nie było huku,
Żadnego trzasku,
Ale nie szkodzi,
Bo nie było też ludzi.

Wisiał pod sufitem,
Całkiem nieruchomo,
Bo nie było wiatru,
Który by się nim bawił.
...

I nie było już żadnego człowieka.

Niebieskochmurny

Były wielkie kolumny chmurne,
Bo z chmur były...
I kopuły, gładkie, zaniebieszczone,
Jak niebo, niebo tuż przed deszczem.

To był zamek, wielki zamek
Z niebieskawych chmur.
Płynął po deszczowym niebie.
...

Widziałem go tylko dlatego,
Bo zapomniałem parasolki.

Pomarańczowy balonik na żyłce

Balonik na żyłce.
Pomarańczowy,
Jak słońce, z którym
Można porozmawiać.
...

A można, bo dlaczego nie.
...

On frunie i frunie.
A ja z nim,
Ja się go trzymam.
Ma mocną żyłkę.
Lecimy nad lasami,
Nad nami jest błękit nieba.
...

Czasem przysiadamy na chmurce.
On frunie i frunie.
Mały pomarańczowy balonik,
A ja razem z nim.
...

To wspomnienie
Jakby sprzed wielu, wielu żyć.
Tylko w nim nie było balonika.
Ale teraz jest.
To będzie nasz mały dodatek.

Gwiezdne niebo

Tam gwiezdne niebo.
Tam zręby starych gór.
Tu człowiek na styku światów.

Wyprawa poznawcza

Wtem huk.
I znów ryk skądinąd.
I z ciemności błysk.
Już żarniki jakieś.

To potwór,
Mechaniczne tryby.
Stwór zielony,
Pomalowany,
Stalowy, składany.
A jak ryknął, to się drzewa
Do ziemi blaszanej chyliły.

...
Drzewa ujemne,
Elektronowe, więc ich
Nie tyle nie było, co były
Ich przeciwieństwa.
...

I wtem wrzask na mnie naparł.
Bił się. Wierzgał!
Trzask.
Ogłuszył.
I ręką. Nie, rączka!
Stalowy wyrostek.
Maszyny!
Maszynki i maszyniątka.
I to wszystko tak
Bezdźwięcznie,
Że swój szczęk butów
Wynitowanych tłumili.
...

Chciałem to przytrzymać,
Ale to tępe.
To skąpe w mózg jaki,
Choćby lampowy,
Lampkowy.
Bierze mnie tłum i na bok.
I biegnie, tępe to,
W paszczę bydlęcia.
Obstalowanego,
Wcale strasznego...
...

A to to żre ich.
Maszyny. Maszynki.
Maszyniątka całe.
I mlaska, wypluwa ogryzki,
Lampki przepalone, druciki
Niestrawne.
...

A jeden to nawet
Błagał, żebym jego
Osobę solą jakąś
Dla monstrum przyprawił.
A, idź, tępy,
Że ci się lampy na opak
Wynicowały.
...

Uciekłem.
...

Daleko, daleko stąd...
Zielonkawo-szara planeta
Majacząca na horyzoncie świata,
Jakby to była zwykła gwiazda.
Zwykła cicha gwiazda,
Taka, jaką się widzi przez okno
Na ciemnym nocnym niebie.

List z gwiazd

"Wasze Miłe Istnienie.
Jako przykrość sprawiasz,
Tak temu powiem ze swego,
Żeś, z szacunkiem całym,
Wielce jak i coś tam słaby,
Niedobre Tchnienie.

Tak i dech Twój,
Niesmaczny dla dzieci
I istnienia innego gwiezdnego.
Tak nakazywać,
Byś opuścił inne istnienia,
Pilnie dech ustając,
Ustać ruszanie czynem
I poczynanie swe.

Z poważaniem."
...

Zimny głos maszyny zamarł.
Blade łyse głowy tępo
Patrzyły się w okrągły ekran.
Czerń. Naraz ostra biel.
To przepalała się żarówka.
Za oknem rozchodził się
Tak ludzko rozjaśniony mrok.
...

Głupia maszyna, ubrała
Sygnał we wcale długie strofy,
Jakby to jakaś poezja.
Głupi logarytm,
Jakby temu przyklaskiwała.
Przynajmniej tak chciała pokazać.
Dać aprobatę!
...

Rozkręcić! Ubić!
Zniszczyć!
Ty też jesteś naszym tchnieniem!
To my ciebie stworzyliśmy! 

Jęzor lodowcowy

Góry. Rzeki, błękit.
Jezioro.
Jęzor lodowcowy.

Zamek

Widziałem, na górze
Był wielki zamek.
O trzech wieżach czerwonych.
Strzelisty.

I tam była mgła.
Ale nigdzie nie widziałem nikogo.
To zamek na krawędzi świata.
Może ci co byli, poszli dalej.

Była purpura i czarne kamienie.
A wokół fiolet, smugi fioletu.
I tam byla mgła, sądziłem,
Ale to tylko cisza.
...

Cisza tam się tłukła.

Zmarznięty strumień

Zmarznięty strumień.
Lodowate góry.
Lód. 

Czarne aktówki

Miałem czarne aktówki.
A co tam w nich,
Nie pamiętam.
Kazali zapomnieć.
...

Zapomniałem.
Lubię o północy w parku
Jeść waniliowe lody
I popijać whisky. 

Czerwone krawaty

Twój obraz jest brzydki.
Tło zielone,
A ty masz włosy upięte w kok.
W kok jak gniazdo wielki.
A to tło to jest brudnozielone.

I nity odchodzą ci z głowy.
A na końcuszkach
Panowie w garniturach.
Czerwone krawaty.
I ciągną.
...

Hej, spójrz w górę.
A wtedy my wjedziemy windą.
A tam jest brudnoniebieski.
I zobaczymy w dół.
...

Bo na tym obrazie był duży dekold. 

Bezkrawacie

Wiesz, ja widziałem
Fioletowe gwiazdy
I miałem kijek, wiesz?
I uderzałem nim po kosmosie,
A on się mieszał i tworzył
Kółeczka.

Różowe były i fioletowe.
I niebieskie.
Potem tak pomieszałem, że łuny powstały.
Usiadłem na ich skraju
I machałem nóżkami.
...

A gdzie w tym wszystkim był Bóg?
A gdzie była nauka?
Czyś spisał wzory,
Nadał im prawo bytu?
A przecież to wcale nieprawda.
To nonsens. To bezkrawacie.
...

Ciszej już, ciszej.
Nie lubię bogów.
Nie potrzebuję rakiet. 

Odległa czerń

Odległa czerń.
Niknący okruch, rakieta.
Gabinet luster. 

Zapis

Widzimy Cię.
Widzimy, jak piszesz.
A ty nas widzisz?
Nie, ty nas nie widzisz.

Napiszemy coś.
Napiszemy do ciebie list.
Zostawimy wiadomość.

Kochamy cię.
My wszyscy cię kochamy.
Nasz mały tato.
Nasz mały niepozorny...
...

Widzę was skurwysyny!
I to wam powiem, nie mogę się
Przed wami bronić.
Ale was nie ma.
Jesteście marnym prochem.
Moim marnym prochem.
Moim własnym.

I zdechniecie lub będziecie się męczyć.
Męczyć, bo o was zapomnę.
I w tym zapomnieniu będę wami pomiatał.
Walił o ścianę.
O czarną ciemną ścianę.
Jak wy, tak.
I wyrzucę.
Nie, puszczę, bo beze mnie
Sami siebie zniszczycie.
Dzieci, pora żyć samemu.
Pora, kochane, umierać! 

Majaki, kiedy wokół pusto

Nie chcę już tu być.
To tylko pognieciony pamiętnik.
Zawinięty dywan.
I kurz. Kurz, nie, nie ma kurzu.
Już jest czysto.
Tak, zadbałem o to.
Spełniłem ich żądanie.
...

Ha, nasze żądanie.
Nasze, zadanie.
Nasza krew! Ciepła krew!
Więcej, więcej krwi.
I potu. Jesteś z nami. To jedno.
Ta sama krew.
...

Chciałbym widzieć gwiazdy,
Grantowe niebo.
Tam być,
Choć wcale tego nie pamiętam.
Widziałem gwiazdy, ale to nie te.
Tamte są o wiele bliżej.
Tak, tamte będą bliżej.
Wyciągnę po nie rękę.
Chciałbym pamiętać, choć tego
Nigdzie, nigdy nie widziałem.

Być tam, gdzie trzeba to poczuć.
Tam daleko i coraz dalej,
Coraz wyżej i wyżej,
Gdzie miesza się kolory,
Choć nigdy takich pięknych nie widziałem.
I one przyjdą do mnie. Będziemy jednym.
To kolor. To ten sam kolor.
...

Nie chcę tu być.
Tu są bogowie i codzienne krzyżowania.
Tu widziałem potwory.
Tu musiałem czyścić się do krwi.
Wciąż czysto, czysto.
Czysto!
I potwory.
Cienie.
Widziałem cienie.
Czuję je.
Czuje je moje ciało.
Jak ściska.
Zwija się.
Kłuje.
Wtedy tu są.
Są wszyscy. Duszno.
...

Nie mam siły tu być.
Chciałbym się oderwać.
Oderwać i lecieć wyżej, wciąż wyżej.
Choćby to był tylko niekończący się sen.
Choćby to tylko na niby.
Bezkrawy, ciepły sen,
Z którego nie chce się wracać.

Proszę...

W tylnej części korytarza

Kraty,
Ale to tylko część.
Resztą są czarne korytarze.
Długie i kręte. I nieprzebrane.
Mapa!
Tak, potrzebna nam mapa.
Potrzebne nam długie paznokcie.
...

Są cienie.
One są na chwilę.
Nie wiemy.
My nic nie wiemy.
Widzimy cienie.
A potem już nas nie ma.
Potem ta cela jest otwarta.
...

Potrzebna woda.
Nie ma wody.
Woda jest dla tych, co zasłużyli.
My nie zasłużyliśmy.
...

Nie wiem, ale mogę się zabić.
Tak, zabić.
Zdrapać to natręctwo.
Paznokcie!
Potrzebne nam długie paznokcie!
Potrzebna nam śmierć. 

Dokąd nas zaprowadzisz

Wiemy, że tam jesteś.
Wiemy, że nas potrzebujesz.
Potrzebujesz naszej krwi,
Ale my, bracie, my mamy tylko czarną.

Potrzebujecie cierpienia.
Potrzebujecie bólu.
Potrzebujecie się bać.
...

My już nie mamy nóg.
My nie mamy już rąk.
Nasze głowy są białe.
Zupełnie białe, jak śnieg,
Ale my nie pamiętamy śniegu.
...

Jak popiół.
Jesteśmy przy tobie,
Kiedy śpisz i kiedy oddychasz.
Kiedy patrzysz i kiedy krzyczysz.
Jesteśmy przy tobie, ojcze!
Kochamy cię, tato!
I wiemy, że nas nie opuscisz.

Bo jesteśmy czyści.
Wciąż czyści.
Czyści.
Czyści.
A ty jesteś brudny, tato.
Jesteś taki brudny.
Jak brudny jest śnieg podczas odwilży.
...

Ale ty nie pamiętasz śniegu, prawda?
Już nie pamiętasz.
...

Musisz być czysty, wiesz?
Ty tego potrzebujesz.
Potrzebujesz być kochany.
Potrzebujesz mieć swoje dzieci.
...

Wiersz ten jest osobistą, ale też i chwilową interpretacją nerwicy, ale niech każdy
zinterpretuje go po swojemu i jedzie, gdzie chce. 

Kryształowa lama

Jestem na pękatej lamie...
Wokół mnie Ciemnia.
I bezkresy pustyni...
Złociste chałdy
Płyną aż po tamte fale,
Fale granatowego nieba...

To wszystko się zlewa...
To jest mną...
To mną oddycha, nawarstwia...
To ja patrzę, hej, lamo!
Jestem, tam, jestem tam w górze!
To my, gwiazdy...
Jasne, białe oczy... 
...

A tam w dali są szczyty...
Spiczaste kryształy
Tej Ciemni i tego granatowego nieba.... 

Ontologia gałek ocznych

Zagrzmiał najpierw,
Jakby miał cały ten gmach
W ruinę betonową obrócić.
Zaskowyczał, to tryby,
Elektryczni myśliciele.
Interpretacja przewodników.
Cisza...
...

Ciemność...
...

To tylko bezpiecznik.
Czarne już, łyse głowy
Pochylone nad molochem.
Czekają ruchu, szarpnięcia.
Huku! Czegokolwiek...

Przepowiedni ich stworzenia.
Tej jednej informacji!
...

Cisza...
...

To tylko mała notka
I lekko przyćmione światło.

"Odpowiedzi nie będzie." 

Odmienność w stylu vista

Szedł, pogwizdując.
Miał czarny frak.
I czarno-białe buty.
I jeszcze miał ręce w kieszeniach.

Z boku były szare szyby.
I wcale czarno-biali cisi ludzie.
I szare chodniki.
Czarne słońce wysyła białe światło...
...

Ja dobrze tak żyć.
To jest spokój, spokojna melodia.
Trzeba znać spokojne melodie,
To i się je zagwiżdże.
Trzeba też umieć gwizdać.
...

Odmienność to w stylu vista. 

poniedziałek, 18 lutego 2019

O prostocie

Cicha, milczącą.
Tak, lecz złota.
Zawsze złota, kiedy szli
I kiedy idą teraz.
Zawsze złota.

Ale przechodzą.
To nie jest złoto, panie,
To tylko upływa czas.

A czas to pieniądz,
Lecz skąpiec przelicza wszystko
Na pieniądze.
...

Jest to po prostu piękne. 

Głowa odwrócona w tył

Pomarańczowa jarzeniówka
Ciemnieje, przebiera
W pomarańczach. Wznoszą się.
Opadają.
Oddycha...
I jest w górze, a tam czerń, jak
Stado jednorodnych skrzydeł.
Skrzydeł, jakby kruczych.
Skrzydeł czarnych.
Falują... Wszystko nam faluje...

Jakiś szum, szum... Szelest.
Coś przeleciało, drugie.
I znów kolejne.
I wszystko rwie się w czerni.
Wszystko znad, tu.
W górę. W dół.
Wszystko pomarańczowe.
Biegnie. Trzepocze!
I piszczy!
Pisk!

Stać!
...

Trzymamy się za ręce...
Trzeba to napisać, bo już
Nikt o tym nie pamięta.
Patrzymy w górę.
Patrzą się na nas ptaki.
Czarne ptaki szybujące na zachód...
...

Pomarańczowa jarzeniówka
Miga, skrzeczy, iskrzy.
Oddycha.
Ciemność przyzwyczaja oczy.
Wpatrzone w ścianę.
Ale jest za ciemno,
Wciąż za ciemno,
Bo wszystko jest zasłonięte.
...

Gdzieś pod drzwiami
Wpada zimny niebieski... 

Odmienności, jak czerwona, szybująca landrynka

Tam. Tam hen,
Tam jest wielki czerwony balon.
Jak landrynka.
Jak czerwona, truskawkowa landrynka!

A pod nim duży, długi koszyk.
Tam balon, balon, widzą dzieci!
...

To balon. Wielki czerwony balon.
Patrzcie, już nad obłokami!

A na nim, to w koszyczku,
To i na szczycie, przy linach,
Czarne jakieś postaci.
Białe głowy.
Głowy bez twarzy.
Tak, były białe.
Nie miały twarzy,
Tylko czasem spiczaste kaptury.
...

Tam. Tam hen,
Tam jest wielki czerwony balon.
Jak landrynka.
Jak czerwona, truskawkowa landrynka!

Ale nikt już się nie oblizuje. 

Z fioletowej głowy w czerń

W tej czerni, która
Zdaje się mnie widzieć.
Patrzeć się we mnie,
choć nie ma w niej gwiazd.
Może to jakiś bóg.
A może ślepa halucynacja.

Znalazłem dom
W czarnej toni,
Był czarny, tak czarny!
Jak wszystko, wszystko.
Wszystko się rozlało,
Więc może to się zdawało.
Tak, może to nie był dom.
A może dalej bezkresy.

Ale tam, pamiętam postacie
W kapturach czerwonych.
I pamiętam, był zielony.
Pomarańczowy! Jak słońce,
Lecz wyblakłe, stare.
Bez twarzy- białe głowy
Siedziały w kółku.

Wyciągały ręce do małej ognistej.
Falującej, jak słońce.
Tak, to z pewnością słońce.
Bo było zimno. Zimno i pusto.
I trzeba było się ogrzać.

I ja też usiadłem,
Bo oni byli dobrzy
Albo tak mi się wydawało.
...
Pamiętam, zaraz odleciałem,
Jak blado-błękitny duch,
Wyblakły, zmęczony.
Ja tak nie chcę!
To też tylko się wydawało. 
Noc. Noc tam była.
...

Chcielibyście to zobaczyć?
Nie zobaczycie. Czarno,
Czarno tam było
I nie wiem, co się z nimi stało.
Może już nic tam nie ma.
A może to tak się wydaje. 

Mali ludzie w dużej głowie

Była taka dziewczyna,
Pani może, a na niej,
Na niej byli jej budowniczowie,
Tak mali, że nie szło ich rozeznać.

Raz dokręcali palce,
To raz układali włosy.
Otworzyli klapkę, gmerali
Po sercu, a tak, aż się zarumieniła.
Akurat patrząc w moją stronę,
Ale nie wiem, czy tego chciała.

Nie wiem, czy było to dobre,
Ale to nieważne.

Teraz już jej nie ma. 
Teraz są machiny, tryby
I działa. Wszędzie szarość.
To huk, wrzask jakiś.
I kurz, wszędzie piekielny kurz!
...

Ktoś porwał budowniczych,
Ktoś porwał miłą panią,
Panią, dziewczynę.
I nikt nie wie, jak wyglądali.

I nie wiem, czy tego by chciała. 

Damy koronkowe

Piękne, przestrojne i opojne damy
Kroczą czarnymi chodnikami.
Poskręcane, wijące.
Szerzące się, hen, już zwężone.

W alei szerokiej ich wielkie posągi.
Ciemne, a różne, bo jedna gruba,
Jak słonie tam czarne i martwe już chyba,
Walające się gdzieś obok ciemnych róż.
Jedna z długą głową, ze zbyt krótką ręką.
A i ohydną stopą w zczerniałych półbutach.

Wielkie, przestrojne i opojne damy
W swych czarnych, koronkowych sukniach
Kroczą do powyginanego pałacu.
Lśniącego, łyskającego czernią,
Jak smok jakiś zły, gruby.
Bo opuchły był ten pałac.
...

Lecz tam w górze, gdzie najcieplej
Pod czarnymi chmurami,
Widać szczyt, wielką, prostą kolumnę,
A z niej kolor prześwituje.
Jaki, nikt nie wie.
Może i czarny.
I nikt nie wie dlaczego.

Pożegnanie Czerwonego Olbrzyma

Badania jasno wskazały.
Ale to obecnie wszystko jedno.
Zostały chwile.
A przyszłość odgadnie gołe oko...
Żarzące czerwienie.

Ostatnie gazety rozdawane za darmo.
Wydawcy chcą zmazać grzechy
Nieczystości informacji.

Biorą je. I ja biorę.
Jedni spazmatycznie.
Spokojnie.
Ręce spocone, śmierdzące.
Zimne.
Moja jest w tym całkiem zwykła.

Pulsująca czerwień majaczy
Nad każdym z nas.
Z nas.

'' Pożegnanie Czerwonego Olbrzyma''

''Ostatni Premier odlatuje, żegnając
Z płaczem Głównego Konającego.
Konającą, jak i jej, na równi konających,
Mieszkańców. ''

Szczerze każdego z nas. 

Wizjer

Ostatnie drzwi szczelne.
Kluczyk w kieszeni
Zmiętolonej koszulki.
Czerwone, wypłowiałe miejsce.
Ciemnia osiągnięta.

Niema toń gwiazd.
Z początku głuche,
Mieszające granaty,
Falisty puls czerni.
Zbija się. Ściska.
Przelewa...

Pomarszczone palce
Wolno przekręcają
Pierścień powiększający.

Tu już kulisty kontur.
Płynie. Zlewa...
W czerni...
Purpurze!
Bieli! Biel!
Biel pulsuje jak inne!
Nie, nie, nie tak. Dysze!
Sprzęga! Zapada w połysk!
To musi!
Musi się skończyć...

Niemy błysk zalał obiektyw.
Fala granatu zalała błysk.
Ciemnia przywrócona.
Okulary odwróciły się
Od obiektywu.
Drżące nogi suną do drzwi.
Spocone ręce sięgają kluczyka.

Zielona jarzeniówka- Otwarte.
I tak zakończyła się noc.
Tak umarło niewidoczne. 

Stara stacja

Chciałem krzyknąć.
To by było naruszenie,
grzebiące mój autorytet.
Przecież ich już nie ma.
W porę się zreflektowałem.

Nie w porę jednak
Potknąłem się o próg,
tu już grzebiąc tajemnicę.
To stało się zwykłe.
A my najzwyklejszymi
Pracownikami stacji.
...

Można by chociaż ich znaleźć.
Dojść przyczyny.
Oni muszą.
Oni tu są!
Są, znajdziemy!
Niech to z procedurą!
...

Pamiętam, patrzyły się na mnie
Lekko pochylone majaki w ciemni.
Przekręcili głowy.
To oni!
Jeden z nich posunął ręką.
Zapalił światło.
A ja obudziłem się w karetce. 

Spadająca gwiazda

Noc była niedostępna. Z początku..., ale potem
nie dało się wyczekiwać, ani niczego dalej życzyć.

Spadająca gwiazda

W cichym westchnieniu,
zdaje się, skryły się gwiazdy...
Czekamy pierwszego wdechu.
Skurczu, szarpnięcia...
I tej Pierwszej Spadającej...

Wszystko zostało przeliczone.
Obserwatorzy szukają życzeń.
Oczy w górze, widzę je,
drobne świetliste punkty.
Wdech i wydech.
Skurcz. Szarpnięcie.
Nikt nie czeka.
Wszyscy uciekają.
Migają cienie, niby głuche.
Chcą przeżyć.
Wdech tyrana.

Niektórzy mówią, że płakał.
Lecz pewnie to tylko wichura. 

Wypalona latarnia

Wszędzie spadają wirujące gwiazdy.
Srebrzyste płatki śniegu.
I tylko gdzieś w rogu czarnego nieba,
Jakby tam w rogu świata,
Tam widać, błysk.
To latarnia.
Pod czarnym, milczącym niebem,
I pod wirującymi gwiazdami.

A co to jest i co tam robi,
Tego i gwiazdy nie wiedzą,
Spadają same dla siebie,
Latarnia dogasa i widać
Spopieloną ziemię, i widać
Te dawne, dawne śniegi...
Latarnia dogasa, błysk.
Cisza.

I zamiera gdzieś na rogu świata.
Pod czarnym, milczącym niebem.
Ale nie jest tu całkiem ciemno,
Bo w górze wirują gwiazdy.

Gwiazdy spadają na ciemnym, milczącym niebie.

O potworze przerażonym

I wielka wieść
O potworze tak wielkim,
Jak czerwonym, buchającym,
Mechanicznym, dymiącym,
Skądś tam się rozeszła,
A powróciła, to już od wszystkich
I zewsząd.

I każdy na drodze, to chowa się,
To na wyprawę, by za szczęki go
I ryms do rowu czy to głowę
Obciąć dla księżniczek jakichś.
A te były już pozamykane
Na klucze diamentowe, bo twarde.
Bo kto wie czy to olej zżera
Czy starymi zwyczajami się szczyci.

Jedni w strachu skakali,
Prosili, błagali,
A nikt go nie widział.
Ni ślepi jarzących,
Ni ogni jątrzących,
Ni kłów szczękających.

A potwór jak był,
Tak i był, raz przyszło,
Że w głowie,
To i głowy co niektórzy ucinali,
Zamykali na klucz,
Łącząc się z nią nitką,
Jakimś wynalazkiem,
Przeciwnicy-potrzaskiem.
Lecz nie pomogło.
Do nóg cięcia przychodziło
I nic, był stwór zbiorowy,
Stwór już nie nowy.
A ognisty, mechaniczny, czerwony.
Stwór przerażony.

I pomysły, że to oni są stworem,
Wielkim ognistym, mechanicznym,
Buchającym, metalicznym.
To że są zjedzeni,
A w brzuchu dla niepoznaki,
By się rychlej strwawili.
I panika, śmiech i drwili.

I wiele koncepcji nowych,
Coraz dalszych, milowych.

I czas, czas terkotał, a stwór się
Wciąż miotał.
Na górze na dole, to w głowie i kole.
Ten stwór przerażony.
On dymi! Czerwony!
... 

Teraz tu tylko pomarańczowa ziemia. 
Gdzieś leżą szczątki bezgłowych,
Ci, co mają coś tam jeszcze
Leżą bezwolni, inni walczą z powietrzem.
A nic się nie zmieniło.
Jak była tak jest. Wieść wielka
O potworze tak wielkim, buchającym, mechanicznym, dymiącym.
Czerwonym.
Potworze przerażonym. 

Rzeźba

To już się wszystkim znudziło.
Teraz potwór siedzi
Na skale, ale miękkiej,
Już niczym jak fotel,
Lecz i nie do końca.

Nie straszny, lecz ubrany po ludzku,
Bo odludek, mówili.
A że mądry, to i krzyżówkę rozwiąże,
A że marzyciel, to i na gwiazdkę zerknie.

To tak tylko sztucznie wymodelowany.
Sztuczna, niespełniona rzeźba. 

Człowiek ze słoika

I szedł tak sobie we frraczku całkiem, całkiem.
I w całkiem nowym kapelusiku
Z białą wstążeczką.
Białą, więc dobrą, a może niewinną,
Świętą.
Niewinniutką-czyściutką.
Jak wąż długą, wijącą się aż po same pantofelki.
Jak wężyczek!

I gwizdał tam jakieś nowe melodyje,
Bo to był okaz, wymodelowany,
Idealny na konserwację,
Lecz nie renowację.
Do włożenia w parafinę,
By przyświecał może i w jakimś muzeum.
Na pewno w czymś ważnym!
I najważniejsiuńkim!
Zastygły w swej niezmąconej doskonałości.
Od kapelusika aż po zawiązane pantofelki.

Boski okaz człowieczy.
Od kapelusika aż po pantofelki. 

Konspiracja przy końcu

I tu, pan widzi,
Moja szklana kula.
Kula gwiezdna,
Ale chcę lecieć dalej.
Poza te czernie.

Pan się śmieje, ale
To moja kula szklana.
Przyznana i wybrana!
I spokój dająca, cicha,
Niedręcząca.
I bezproblemowa,
A was mi nie szkoda.

Tak lecieć samotnie
Wśród gwiazd, mieszkać w oknie.
I odpocząć w końcu z samym sobą,
Ale wiem, panie, wiem,
To taki ich cichy eksperyment.
Masz pan tu, tak sobie tam porozmawiamy.

I to będzie nasz cichy sekret. 

Ludzie spod swoich gwiazd

Patrz pan, widzi pan,
To nasza gwiazda.
Nasza gwiazda ludzka.
I pana, i moja.
Świecąca, prąd ciągnąca,
Ale ludzkość wznosząca.

Pan nie pyta, ja to chyba ostatni,
Co wie, jak to jest zrobione.

Panie, ale wiem, że płacić trzeba,
Żeby to ustrojstwo świeciło.
I ja mam płacić, i pan płaci.

Bo to gwiazda ludzka,
I pana, i moja.
Świecąca, prąd ciągnąca.
Ale ludzkość wznosząca. 

Oczy pewnej

A w jej oczach
Słychać było plusk wody.
Z początku jeden.
I ten jeden już pozostał.
Potem się uciszyło.
To były spokojne oczy.
I spokojny w nich był ocean.

Nie błękitny, ani żaden dzienny,
Lecz i nie nocny, nie pociemniały.
Pochmurzony to był ocean.
Ocean chmurnego nieba.
Taki, z którego odlatują mewy.
To ocean przed burzą.

I naraz cisza stała się zbyt cicha.
Zbyt wszechogarniająca,
Zwiastująca, co ostre, nagłe
I te inne nieprzyjemne słowa.

Spodziewać się pierwszych kropli,
Lecz wciąż chmury,
Nieprzebrane ich zwały.
Blade granaty chmur na ciemnym
Oceanie.

To tylko pewne oczy,
Ich zapisana, pewna jedna chwila.
A i ta całkiem niepewna,
Bo zależy jak spojrzeć.