Translate

wtorek, 19 lutego 2019

O mnie, kontakt

Rafał Pigoń, urodzony w 2000r. w Makowie Mazowieckim. Prowadzi stronę na Facebooku: Rafał Pigoń- strona autorska.

Kontakt: r.pigon@interia.pl

Kot, imaginacja

Niewygodny kot
Lazł sobie tak po stalowym płocie.
I ciął pazurami aż skrzyło mu się.
I gapił się w stalowa ścianę.
...

A tam jego wygięte odbicie.
I nagle kot cały się wygiął
Od łba aż po ogony.
...

I tak stał się sam sobą.

Wędrówka nad ranem

Krzywa, zmarszczona
Ręka sięga po zaśniedziałą filiżankę.
Zaśniedziałą, bo z miedzi...
Ale to nieważne.
Filiżanka opada.
...

Trzask, już nie ma ciszy,
Ale nikt tego nie zauważy.
Może sięgnęła po nią ręka,
Ale też opadła. Odpadła.
Tak, na pewno odpadła...
...

A gdy promień wdziera się
Przez stare, zakurzone okno,
Kaleki starzec wstaje.
Idzie.
Przeciągle mlaska,
Zostawiając za sobą nogi, rękę,
Głowę i tors.
...

Wyzwolenie?

Nie otworzy okna.

Pielgrzym

Gdybym podążał kiedyś
Pewnym świetlistym mostem...
Pod nim by była rzeka.
Ciemna rzeka w tę ciemną,
Milczącą noc.

Szukałbym światła.
Tam w dali majaczące światło.
Proszę, nie pozwól, bym był sam.
Podaj mi rękę.
...

Nie wiem, gdzie się kończy.
Nie wiem, po co prowadzi.
Tam jest tak ciemno.
I nic już dalej nie widać.
Podążam świetlistym mostem.
...

Światła gasną.
...

Majaki, cienie

Było to wielkie.
Tak wielkie, a chciałem
Sięgnąć sufitu.
Wielkiego, wielkiego żyrandola.
I nie widzieć ich więcej.
...

Sznur, długi sznur ludzi.
Przegniłych, szarych.
Snują się, a nie wiem,
Czy od, czy do pętelki...
...

Uciec, byle uciec,
Lecz tu jest tyle ksiąg,
Tyle starych ksiąg
I chyba ktoś, komu można to pokazać.
...

Uciec, byle uciec.
I nie widzieć ich więcej.

Balonik, małe pragnienie

A było ono wielkie.
Wybrzuszyło się
I jak balon...
Jak balon, hen, tam w górze
Wznosi się. Ulatuje...
...

I nie widać nic więcej.

Tam w dali majaczący balonik.

Widzenia nocne

Było ciemno,
A gdy spojrzeć w górę,
Stada, gmachy ułożone z gwiazd.
Wielkie, świetliste zamki!
Sady na ciemnym, nocnym niebie.
...

Sady gwieździste.
I konie!
Pełny ich galop
Po piętrzących się czerniach...
...

Nie, tu już wdziera się chaos.
Napatoczył się.
Przeszkadza.
Trzeba przetrzeć oczy.
Tak, to znów tylko chaos
Odległego, nieznanego...
...

Co nadal będzie tajemnicą,
Lecz na razie...
...

Chaos na nocnym niebie.
Chaos świetlistych gwiazd.

Pagórek nocą

On był.
Rower na ciemnym niebie.
Obserwowałem
Z jednego takiego pagórka.
Czarnego, bo noc była,
Dlatego rower był na ciemnym niebie.
...

Balony,
Były też balony.
Płynące raz w górę, w dół.
Świeciły, kolorowe, a tak, że
Chciałem nań wejść i popatrzeć
Na czarny mój mały pagórek.
...

A może dalej były gwiazdy.
Nie powiem.
Nie pamiętam.
Bo tak bardzo chciałem
Przejechać się na tym rowerze,
Że zapomniałem
O swoim czarnym pagórku
I o moim świetlistym balonie.
(One wciąż tam były)
...

I o tym, że trzeba spać.

Spadanie

Boję się.
Czy to wszystko jest prawdą?

Gdybyś kiedyś leciał wysoko,
Hen, ponad chmurami,
Proszę, złap mnie,
Opadnijmy razem.
Czasami trzeba opaść.
...

Może raz i dobrze.
A może tylko na chwilę...
Opadnijmy razem.

Polana pełna wiatraków

Lecąc, mijałem
Czerwone, niebieskie wiatraki.
Kreciły się wielkie,
Zawsze były wielkie.
...

Było słońce, była polana.
Ja leciałem.
Leciałem.
Pamiętam, mijały mnie,
A kręcąc, tak jakby pozdrawiały.
...

Jakby wiedziały, o co to wszystko chodzi.
I że będzie dobrze.
...

A być może tego od nich oczekiwałem,
Lecz czego wówczas oczekiwałem od lotu?

Szafka pełna natrętnych

Byli tacy mali.
Całe masy, nawały
Ludzi, ludzików,
A kolorowych, bo
W swetrach ciepłych pływali.
...

A pływali po sobie,
Masy, całe masy
Przewalających się rąk,
Zagubionych butów, twarzy...
...

Były twarze wykrzywione.
Smutne zazwyczaj, ale zdziwione też,
Bo widziałem.
Zdziwione jak się na mnie patrzyły,
Bo patrzyły, zwały przekrwionych,
Przydeptanych oczu.
...

Bali się mnie, bo ich stworzyłem.
Żyją tu przeze mnie.
Masy całe masy.
Widziałem je, widziałem,
Choć miałem zamknięte oczy.
...

I nie możemy siebie zdeptać.
Nie możemy opuścić.

Obrazek

Pamiętam Cię,
Moja długa, kręta rzeko.
Lekko zaniebieszczona pod słońce.

I pamiętam zielone pagórki,
Drewniano-kamienną kapliczkę.
Słońce i to wszystko...

To jakby cichy obrazek,
Co czeka na mnie,
Bo w końcu kiedyś to wszystko się skończy,
Prawda?
...

Kiedyś wszyscy się zobaczymy.

Gałęzie

Wszędzie gałęzie, cały świat,
Jak ściany.
Ściany liściaste, pnące się.
Gałęzie.
Spojrzeć w górę...
Mała dziurka, błękit.
...

To błękit.
Błękit tam jest.
Można tam się wspiąć,
Tu tyle gałęzi.
Albo położyć, rozepchnąć je,
Położyć, byle tylko...
...

Odpocząć w cieniu.

Stalowe lustro

A wokół był granat.
Wielki, a odległy.
Jakby żywy.
Jakby oddychał!
Choć w rzeczywistości było całkiem czarno.

I były gwiazdy, świetliste punkty,
Białe. Czyste.
A tak bliskie, jak jedna, wielka rodzina.
Lecz byłem tam,
Była jedynie pustka.
...

Wielka dusząca pustka,
W której nie było powietrza!
...

Teraz jest tylko lustro.
Stalowe, zakurzone lustro.
Lustro, w którym nie muszę się przeglądać.

Krawędź świata

Chwiał się na krawędzi świata.
Po obu stronach przepaść.
Niebo, piekło.
Czerń, biel.
Czy jeszcze coś tam innego.
...

Szara krawędź.

I to by był cały boży, nieboży świat.

Gaj lipowy

Chciałbym,
W błękicie, obłożony lipami,
Które by tak lipowo pachniały.

Jakież to chaotyczne.

Lekko jak pozwoli im wiatr
By mówiły,
Że wiedzą, jestem tuż pod nimi,
Leżę,
Że wcale im to nie przeszkadza.
...

A wokół byłyby tylko one.
I nikt by nie powiedział nic więcej
I że lipy nie pachną.

Wędrówka cieni

Gdy zapadła ostatnia
Nadzieja ciemnego zachodu,
Odchodzą cienie.
Wielcy, zgarbieni starcy
W tę dal, w te ćmiące światło.
...

Ono gaśnie, słyszysz?
Wciąż gaśnie.
Gaśnie, i nie widać nic więcej.
...

I nie widać nic więcej.

Teatr pewnej lalki

A więc mam człowieka.
I doczepiłem mu sznurek.
I go sobie pociągnę.
I ten słucha.
Słucha, bo musi.

I tak go w górę,
To i on na górę.
Ale to z daleka.
Bo on jak robak,
Jeszcze wlezie gdzieś,
Albo na mnie siądzie.
Więc hops w górę
I bęc na dół.
...

Alez przecież, przecież.
Przecież to zwykła lalka.
To drewno jest.
A spektakl się zaczyna.
I trzeba zacząć grać.

Asymetryczność

To były kwadraty.
Chaosy rozpanoszonych kwadratów.
Kwadraty szare. Czerwone.
Czarne.
Kwadraty.

I szli kwadratowi ludzie.
W kwadratowych garniturach.
I buty mieli kwadratowe...
...

I ja też jestem kwadratem.
I nawet pętla była kwadratowa.
I jej wisielec, prostokątny.

Widziałem, wszystko widziałem.
On, on zsunął się.
To była zabawa!
...

Ja wiem!
To zabawa!
To wszystko. Wy wszyscy!
Wszyscy o tym wiedzieliście!
...

Jak dobrze być kwadratem.

Za kosmiczną szybą

I można by było się
Spodziewać jakiegoś okruchu.
Gwiazdy.
Iskrzącej się bieli.
Biel czy jakikolwiek kolor,
W który ktoś mógłby się zapatrzyć.
Tak, potem otworzyć właz.
Tak powoli. Delikatnie.
Wystawić stopę.
I drugą.
Lecieć.

Lecę...
Wciąż dalej.
Wciąż dalej i dalej.
Do gwiazd.

Do świetlistych gwiazd,
Które kryły się przed moim
Lusterkiem.
...

Tak minęło kolejne golenie.
Golenie kosmiczne.
Golenie któreś tam.
W stalowym tak ludzkim świecie.
...

To jedyne, co trzyma nas przy życiu.

Sznurki

Widziałem ich zapędy.
Stali, wszyscy stali
W rzędach.
Roje świetlistych oczów.

I patrzyli,
Ale ja nie podszedłem.
Nikt nigdzie nie podszedł.

Patrzyli.
A jeden z nich pociągnął za sznurek.
I trzeba było się uśmiechnąć.

W poszukiwaniu odstawionych misiów

Pamiętam, były siwe głowy.
Bardzo stare, obdrapane,
Ale nie czasem.
To już zbyt sztuczne.
Obdrapane absurdem!
...

Ja widziałem.
Widziałem przez dziurkę
Od klucza.
Oni mieli maszynę,
Stalową, wielką.
Obetonowaną!
...

I patrzyłem, a oni
Kartkę wrzucali,
A z maszyny głos,
Nie, głosik chłopięcy,
Żeby w chowanego się zabawić.
...

I oni, ja widziałem.
Ci starzy, a i w garniturach
Jeszcze byli,
Tak jak za fotelami biurowymi,
Tak i pod biurkami.
A jeden dyndał na parapecie,
Podpierając się szafy.
...

Piskliwy głosik odliczał do dziesięciu.
A ja widziałem.
Ja to wszystko widziałem.
Widziałem przez dziurkę od klucza.

Szuflady drobiazgów

I cóż mam napisać.
Owładnęły, wlały się
Do zakurzonej pracowni starca.
...

Garbaty staruch, do końca
Życia nie wiedział,
Nad czym właściwie ślęczy.
Ja przychodziłem do niego
Jedynie z durnymi pytaniami.
...

Teraz światła zgasły,
Kurz obrósł nawet ostatni fotel.
I zamknięte szuflady.
...

I nigdy nic z tego nie wynikło.

Oblodzone chodniki i staruch

Staruch w czarnym
Palcie odpowiedział mi
Krótko i na temat.
...

I poszedł, skubiąc
Bułkę dla zmarzniętych gołębi.
A ja mogłem już  tylko do siebie.
...

Bo już nikt nie przechodził.
I nie było z kim porozmawiać.

Od podmuchu wiatru

Czy kiedyś widziałeś
Czerwony rower
Na blado-błękitnym niebie?
...

To takie pytanie,
Choć ja nigdy czegoś takiego
Nie widziałem.
Widziałem za to wiele, wiele
Białych obłoków,
Ale na żadnym z nich nie byłem.
...

A nawet gdybym był, to
Przecież. Przecież to mgła.
Przeleciałbym, opadł.
...

A rowery nie potrafią latać.

Domy dla naszych palców

I widziałem rozpięte
Szczyty drzew.
Rozgałęzione palce.
Stare, zwiędłe.
Pomarszczone, lecz pnące.
Aż hen, po ten w dali płynący błękit,
Do pierzastych obłoków.

I ja. Ja też.
Chcielibyśmy na nich siedzieć.
Wypatrywać z góry naszych trosk.
A z góry by świeciło nam słońce.
...

Ale wszyscy wiedzą,
Jak to się skończy.
Z góry świeci nam słońce.

Fotel w ciemnym pokoju

Jak piękne są nowe wieki.
...

Ciemna sala, jakby
Nawoływała nas w swą nicość.
W pewność,  już dalej
Nic nie ma.
Są tylko szeregi, ale to
Już dla nas.
Szeregi brunatno-czerwonych foteli.
...

A były one wcale wygodne.
...

I potem z ostatniego
Obrazu światła wyłaniały się
Rzędy i to też były nasze rzędy.
To my, to rzędy, długie rzędy głów.
...

Ale my wszyscy tacy sami.
...

I były szeregi brunatno-czerwonych foteli.
...

I były nasze własne światy i czerń,
I w czerni niech każdy sobie sam dopowie.
...

I były jeszcze brunatno-czerwone fotele.

Hiperbóg

Pieczołowicie skręcone
Stelaże przeszył nawał iskier.
To skowyt.
To ostatnie poprawki.
Szczęk.
Roztwarte oczy...
...

Hiperbóg osadzony.

Obwiązany nitami moloch.
Skrępowane obwały
Stalowego cielska ściskają...
Przeciągły skrzyp ciemni...
To pierwszy ruch.
To zimno.
To rozpanoszone diody.
Ostatni dech ciszy.

Majaczące sylwetki
Obkrążyły dzieło.
Pierwsze strugi potu
Topią majaczący spokój.

Świeci.
Pierwsze tryby drgnęły.
Kondensatory zbawienia.
Druty przykazań
Jak macki...
Jęk...
To Hiperbóg...
...

Hiperbóg ożywiony.

Z początku ekstrakt.
W ciemni rozlał się
Całkiem niepozorny raik.

Fala błękitu zalała ciemność.
Błękit zlały krzyki.
To odwody równoważne.
To nic. To piekiełko
Mąk nienarodzonych.

A więc świat.
A więc sylwetki.
I więcej.
Więcej.
Więc ludzie.
A wewnątrz stwora,
By nie uciekli!
By druty.
By był wszędzie.
Sprawca. Stwórcą.
A rządcą!
...

Hiperbóg...
To jedno słowo miłości.

Rozrost.
Metale oblekają
Konstruktorów.
Krzyczą. Wiją się.
Spazmatycznie do światła.
To wnętrze.
To Hiperbóg.
To świat.
Wszystko...

To lasy, pola.
Łąki.
To raje.
...

Jedynie konstruktorzy.
Oni pamiętają,
Że mogło być inaczej.

Melancholia pewnej bezsennej nocy

Za oknem
Leniwie zlewały się
Srebrne szczyty księżyca.
To tak, jak się
to widzi już któryś tam raz.
...

Jarzeniówka. Czerwień.
Ciemno.
Kawiarka niespiesznie
Podaje kolejny raz mocną.
Znów blask.
Mieszam. Powoli siorbię.
Ciemno.

Niech do cholery to naprawią!
...

Światło.
Można iść, ale gdzie...
To przecież noc.
Nocne kino, seks.
Książka.
...

Za oknem,
W jakimś wypłyconym
Kraterze całują się zakochani.
Na stalowej ławce majaczy zapewne
Zeszłoroczny "playboy", bo o konkretniejsze
Dostawy już dawno nikt się nie troszczy.
A za osuwem wystaje pomarszczona obrzydliwa
Głowa i drobny obiektyw kamery.
...

Ciemno.

Surducik w pudełku

I biegam, biegam,
Wciąż biegam
W koronkowym surducie
I z lizakiem na
Czerwonym patyku.
Bo i któż nie lubi lizaków?

I skaczę sobie, 
Zlizując niebieskie chmury, 
Czerwono-czarne nieba. 
I to wszystko w ogóle. 
Tak biegam sobie i kocham
Was ja i mój koronkowy syrducik. 
... 

Szpula zwolniła, 
Przeciągle skrzypiąc
W bieli, czerni. 
To miga przepalona żarówka. 
Pochylone głowy
Wypatrują się w małe 
Pudełeczko, w koronkowy
Surducik i w lizak
Na czerwonym patyku. 
... 

Wschodziło słońce, 
Gdy jeden z nich
Podszedł, odłączając prąd.
Naraz wszystko zamarło. 
... 

Pierwsze promienie 
Wdzierały się 
Przez zabrudzone okno. 
I świat budził się do życia. 

Dwa światy

Stary deliryk
Na skraju dwóch
Mrocznych światów.

Fioletowe niebo,
Świetliste punkty.
Od dołu dźwigane
Przez niebieskie góry.
Noc, ciągle noc,
choć to wszystko się miesza.
...

Boję się,
Bo szczyty są jak rzeki.
Płynę od nieba,
Po ciemne błękity.
Muszę dotknąć szczytu.
...

Wiem, że muszę,
Choć nie chcę.
Jestem stary, tak stary,
Że wolałbym zatonąć.
Ale ktoś mnie w środku rozpycha,
Dmucha, wtłacza.
...

I żyję.
I muszę dotknąć niebieskiego szczytu,
Choć nie wiem dlaczego.
Próżno czekać burzy.

Energooszczędne żarówki

Nieprzebrane
Głuche czernie
Opływają porozrzucany pył.
Pył, zabawka.
Pył pomarszczonych rąk.
...

Nie było świeczki,
Ta by się szybko wypaliła, 
Niszcząc ułudę ciepła. 
To by było oczywiste.
...

Pewnej bezwietrznej nocy
Spacerują ludzie.
Mijają szeregi starych, 
Zimnych mieszkań. 
A może po prostu była zima.
...

A w oknach były światła.
Były zimne energooszczędne żarówki.
...

I nikt się nie spodziewał,
By kiedyś się mogły wypalić. 

Prawda wyłożona Jezusami

Widziałem, tam w dali
Jaśniejąca sylwetka.
To rany, a więc Jezus.
Więc świętość.
Więc jednak!

A zatem biec,
Biec i być może,
Jakby, a jednak.
Przytulić!
...

Lecz tam, za zakrętem,
Za niebiańskim nawisem,
Jezus, mój Boże,
Mój Jezu!
Nie!
Tamten mój.
Boże na górze.
Nie, w górze, widzę Cię!
Jezus!
Tabuny, nieskładne masy Jezusów.
...

Cała masa ran, miłości,
Poświęcenia.
I tam wychodzi. Powodzi!
Już jeden na głowie innego.
A korona cierniowa, więc się
Kaleczy, upada. Podnoszę.
Inny pcha. Leży.
Depczą, Biegną, duszą.
Dusza ma wam posłuszna.
Jezus.
...

Panie, stójże!
Lecz wtem piorun
I wtem deszcze.
Deszcz cały z Jezusów.
Już na drzewach niebiańskich
Jak jabłka spadają.
Święci, uświęceni.
...

Jezu, stój, zostaw go.
Uważaj! Toż, za dużo.
...

I krzyczą coś,
Nie, śpiewają anielsko
Wyszukaną polszczyzną.
A każdy w swojej świętości,
Wręcz promieniejący szczerą prawdą.
...

Precz z nią!
Bezprawdzie!
Noc!
Cisza!
Uciec. Uciec.
...

Bo już nie ma miejsca.

Patyk rzucony na nocne niebo

Powiedzmy,
Jest noc mieniąca kolorami,
Obleczona w kryształ.
Jest cicha,
A jednak potrafię z nią mówić.
To cicha modlitwa do gwiazd.
...

Niektórzy mówią,
Że jest tylko jedna gwiazda
Prowadząca do jaśniejących dni.
A reszta to złuda,
To kryształ, odbicie...
...

Gdy tak mówią,
Najczęściej płynę
Po fioletowych łunach
W swojej drewnianej łódeczce.
I prawie zawsze wyciągam rękę.
Prawie, bo czasem zapominam.
...

Szukam końca tej drogi,
Ale tu jest tylko noc.
Kolorowa gwiezdna noc.
...

I nie widać jaśniejących łun.
...

I może to całkiem lepiej.

Dzieło tysięcy rąk

Fioletowe odcienie nieba
Roztworzyły srebrzyste oczy.
Zdają się ciche, skupione
Na wielkim dziele.
...

Na nas.
To nasze dzieło.
To nasz raj.
...

Wielki moloch zasłania
Ostatnie ogniste smugi.
Chowają się, boją.
Boją się nas.
Boją się spojrzeć.
To my. To my, ludzie.
To nasze dzieło.
Nasz wielki, wielki moloch.
...

Pozostała noc.
Bezwietrzna cicha,
Jakby zapatrzona na tam
W dali ponad te horyzonty...
Aż tam świetliste, ludzkie oczy.
...

I jeden z nas
Wylegujący się na leżaku
Pod nagim pagórkiem.
...

Ale z tego nic zupełnie nie wynika.

Bawialnia

Zabawą serca wszęda twoja strona.
Patrz, pan, zabawą wszak moją jest ona.
I ja zabawką, a szczęście grzech chować,
jak się nie bawić, smutkiem prorokować.

Zabawą serca wszelka myśl o tobie.
Wszelkie uciechy skryłem w twej ozdobie.
I jak tak, droga, odmówić zabawy.
Ta nam potrzebna niczym na głód strawy.

O głodzie umrzeć nam, a poniewczasie
smutkiem się rozlać na gwiezdnym atłasie.
Skuś się zabawą, jak woda czyściutka,
drobna, niewinna i mała, malutka.

Nerwica natręctw

Nie chcę być sam.
Wtedy jest ciemno
I wtedy atakują potwory.

Oblekają ciało,
A strach pęta duszę.
I dają polecenia.
A ja muszę.
Muszę być posłuszny,
Bo kiedyś mają dać spokój.
...

Obiecali, że odejdą.
I tak nikt ich nie widzi.

Mucha

Przepraszam.
Muszę cię zostawić.
Zbyt długo tu bawiłem
I nie chcę więcej.

Moja mucho,
Nie będę się roztrząsał.
Leć i pamiętaj o mnie.
Pamiętaj, że tu byłaś.
...

Nie było huku,
Żadnego trzasku,
Ale nie szkodzi,
Bo nie było też ludzi.

Wisiał pod sufitem,
Całkiem nieruchomo,
Bo nie było wiatru,
Który by się nim bawił.
...

I nie było już żadnego człowieka.

Niebieskochmurny

Były wielkie kolumny chmurne,
Bo z chmur były...
I kopuły, gładkie, zaniebieszczone,
Jak niebo, niebo tuż przed deszczem.

To był zamek, wielki zamek
Z niebieskawych chmur.
Płynął po deszczowym niebie.
...

Widziałem go tylko dlatego,
Bo zapomniałem parasolki.

Pomarańczowy balonik na żyłce

Balonik na żyłce.
Pomarańczowy,
Jak słońce, z którym
Można porozmawiać.
...

A można, bo dlaczego nie.
...

On frunie i frunie.
A ja z nim,
Ja się go trzymam.
Ma mocną żyłkę.
Lecimy nad lasami,
Nad nami jest błękit nieba.
...

Czasem przysiadamy na chmurce.
On frunie i frunie.
Mały pomarańczowy balonik,
A ja razem z nim.
...

To wspomnienie
Jakby sprzed wielu, wielu żyć.
Tylko w nim nie było balonika.
Ale teraz jest.
To będzie nasz mały dodatek.

Gwiezdne niebo

Tam gwiezdne niebo.
Tam zręby starych gór.
Tu człowiek na styku światów.

Wyprawa poznawcza

Wtem huk.
I znów ryk skądinąd.
I z ciemności błysk.
Już żarniki jakieś.

To potwór,
Mechaniczne tryby.
Stwór zielony,
Pomalowany,
Stalowy, składany.
A jak ryknął, to się drzewa
Do ziemi blaszanej chyliły.

...
Drzewa ujemne,
Elektronowe, więc ich
Nie tyle nie było, co były
Ich przeciwieństwa.
...

I wtem wrzask na mnie naparł.
Bił się. Wierzgał!
Trzask.
Ogłuszył.
I ręką. Nie, rączka!
Stalowy wyrostek.
Maszyny!
Maszynki i maszyniątka.
I to wszystko tak
Bezdźwięcznie,
Że swój szczęk butów
Wynitowanych tłumili.
...

Chciałem to przytrzymać,
Ale to tępe.
To skąpe w mózg jaki,
Choćby lampowy,
Lampkowy.
Bierze mnie tłum i na bok.
I biegnie, tępe to,
W paszczę bydlęcia.
Obstalowanego,
Wcale strasznego...
...

A to to żre ich.
Maszyny. Maszynki.
Maszyniątka całe.
I mlaska, wypluwa ogryzki,
Lampki przepalone, druciki
Niestrawne.
...

A jeden to nawet
Błagał, żebym jego
Osobę solą jakąś
Dla monstrum przyprawił.
A, idź, tępy,
Że ci się lampy na opak
Wynicowały.
...

Uciekłem.
...

Daleko, daleko stąd...
Zielonkawo-szara planeta
Majacząca na horyzoncie świata,
Jakby to była zwykła gwiazda.
Zwykła cicha gwiazda,
Taka, jaką się widzi przez okno
Na ciemnym nocnym niebie.

List z gwiazd

"Wasze Miłe Istnienie.
Jako przykrość sprawiasz,
Tak temu powiem ze swego,
Żeś, z szacunkiem całym,
Wielce jak i coś tam słaby,
Niedobre Tchnienie.

Tak i dech Twój,
Niesmaczny dla dzieci
I istnienia innego gwiezdnego.
Tak nakazywać,
Byś opuścił inne istnienia,
Pilnie dech ustając,
Ustać ruszanie czynem
I poczynanie swe.

Z poważaniem."
...

Zimny głos maszyny zamarł.
Blade łyse głowy tępo
Patrzyły się w okrągły ekran.
Czerń. Naraz ostra biel.
To przepalała się żarówka.
Za oknem rozchodził się
Tak ludzko rozjaśniony mrok.
...

Głupia maszyna, ubrała
Sygnał we wcale długie strofy,
Jakby to jakaś poezja.
Głupi logarytm,
Jakby temu przyklaskiwała.
Przynajmniej tak chciała pokazać.
Dać aprobatę!
...

Rozkręcić! Ubić!
Zniszczyć!
Ty też jesteś naszym tchnieniem!
To my ciebie stworzyliśmy! 

Jęzor lodowcowy

Góry. Rzeki, błękit.
Jezioro.
Jęzor lodowcowy.

Zamek

Widziałem, na górze
Był wielki zamek.
O trzech wieżach czerwonych.
Strzelisty.

I tam była mgła.
Ale nigdzie nie widziałem nikogo.
To zamek na krawędzi świata.
Może ci co byli, poszli dalej.

Była purpura i czarne kamienie.
A wokół fiolet, smugi fioletu.
I tam byla mgła, sądziłem,
Ale to tylko cisza.
...

Cisza tam się tłukła.

Zmarznięty strumień

Zmarznięty strumień.
Lodowate góry.
Lód. 

Czarne aktówki

Miałem czarne aktówki.
A co tam w nich,
Nie pamiętam.
Kazali zapomnieć.
...

Zapomniałem.
Lubię o północy w parku
Jeść waniliowe lody
I popijać whisky. 

Czerwone krawaty

Twój obraz jest brzydki.
Tło zielone,
A ty masz włosy upięte w kok.
W kok jak gniazdo wielki.
A to tło to jest brudnozielone.

I nity odchodzą ci z głowy.
A na końcuszkach
Panowie w garniturach.
Czerwone krawaty.
I ciągną.
...

Hej, spójrz w górę.
A wtedy my wjedziemy windą.
A tam jest brudnoniebieski.
I zobaczymy w dół.
...

Bo na tym obrazie był duży dekold. 

Bezkrawacie

Wiesz, ja widziałem
Fioletowe gwiazdy
I miałem kijek, wiesz?
I uderzałem nim po kosmosie,
A on się mieszał i tworzył
Kółeczka.

Różowe były i fioletowe.
I niebieskie.
Potem tak pomieszałem, że łuny powstały.
Usiadłem na ich skraju
I machałem nóżkami.
...

A gdzie w tym wszystkim był Bóg?
A gdzie była nauka?
Czyś spisał wzory,
Nadał im prawo bytu?
A przecież to wcale nieprawda.
To nonsens. To bezkrawacie.
...

Ciszej już, ciszej.
Nie lubię bogów.
Nie potrzebuję rakiet. 

Odległa czerń

Odległa czerń.
Niknący okruch, rakieta.
Gabinet luster. 

Zapis

Widzimy Cię.
Widzimy, jak piszesz.
A ty nas widzisz?
Nie, ty nas nie widzisz.

Napiszemy coś.
Napiszemy do ciebie list.
Zostawimy wiadomość.

Kochamy cię.
My wszyscy cię kochamy.
Nasz mały tato.
Nasz mały niepozorny...
...

Widzę was skurwysyny!
I to wam powiem, nie mogę się
Przed wami bronić.
Ale was nie ma.
Jesteście marnym prochem.
Moim marnym prochem.
Moim własnym.

I zdechniecie lub będziecie się męczyć.
Męczyć, bo o was zapomnę.
I w tym zapomnieniu będę wami pomiatał.
Walił o ścianę.
O czarną ciemną ścianę.
Jak wy, tak.
I wyrzucę.
Nie, puszczę, bo beze mnie
Sami siebie zniszczycie.
Dzieci, pora żyć samemu.
Pora, kochane, umierać! 

Majaki, kiedy wokół pusto

Nie chcę już tu być.
To tylko pognieciony pamiętnik.
Zawinięty dywan.
I kurz. Kurz, nie, nie ma kurzu.
Już jest czysto.
Tak, zadbałem o to.
Spełniłem ich żądanie.
...

Ha, nasze żądanie.
Nasze, zadanie.
Nasza krew! Ciepła krew!
Więcej, więcej krwi.
I potu. Jesteś z nami. To jedno.
Ta sama krew.
...

Chciałbym widzieć gwiazdy,
Grantowe niebo.
Tam być,
Choć wcale tego nie pamiętam.
Widziałem gwiazdy, ale to nie te.
Tamte są o wiele bliżej.
Tak, tamte będą bliżej.
Wyciągnę po nie rękę.
Chciałbym pamiętać, choć tego
Nigdzie, nigdy nie widziałem.

Być tam, gdzie trzeba to poczuć.
Tam daleko i coraz dalej,
Coraz wyżej i wyżej,
Gdzie miesza się kolory,
Choć nigdy takich pięknych nie widziałem.
I one przyjdą do mnie. Będziemy jednym.
To kolor. To ten sam kolor.
...

Nie chcę tu być.
Tu są bogowie i codzienne krzyżowania.
Tu widziałem potwory.
Tu musiałem czyścić się do krwi.
Wciąż czysto, czysto.
Czysto!
I potwory.
Cienie.
Widziałem cienie.
Czuję je.
Czuje je moje ciało.
Jak ściska.
Zwija się.
Kłuje.
Wtedy tu są.
Są wszyscy. Duszno.
...

Nie mam siły tu być.
Chciałbym się oderwać.
Oderwać i lecieć wyżej, wciąż wyżej.
Choćby to był tylko niekończący się sen.
Choćby to tylko na niby.
Bezkrawy, ciepły sen,
Z którego nie chce się wracać.

Proszę...

W tylnej części korytarza

Kraty,
Ale to tylko część.
Resztą są czarne korytarze.
Długie i kręte. I nieprzebrane.
Mapa!
Tak, potrzebna nam mapa.
Potrzebne nam długie paznokcie.
...

Są cienie.
One są na chwilę.
Nie wiemy.
My nic nie wiemy.
Widzimy cienie.
A potem już nas nie ma.
Potem ta cela jest otwarta.
...

Potrzebna woda.
Nie ma wody.
Woda jest dla tych, co zasłużyli.
My nie zasłużyliśmy.
...

Nie wiem, ale mogę się zabić.
Tak, zabić.
Zdrapać to natręctwo.
Paznokcie!
Potrzebne nam długie paznokcie!
Potrzebna nam śmierć. 

Dokąd nas zaprowadzisz

Wiemy, że tam jesteś.
Wiemy, że nas potrzebujesz.
Potrzebujesz naszej krwi,
Ale my, bracie, my mamy tylko czarną.

Potrzebujecie cierpienia.
Potrzebujecie bólu.
Potrzebujecie się bać.
...

My już nie mamy nóg.
My nie mamy już rąk.
Nasze głowy są białe.
Zupełnie białe, jak śnieg,
Ale my nie pamiętamy śniegu.
...

Jak popiół.
Jesteśmy przy tobie,
Kiedy śpisz i kiedy oddychasz.
Kiedy patrzysz i kiedy krzyczysz.
Jesteśmy przy tobie, ojcze!
Kochamy cię, tato!
I wiemy, że nas nie opuscisz.

Bo jesteśmy czyści.
Wciąż czyści.
Czyści.
Czyści.
A ty jesteś brudny, tato.
Jesteś taki brudny.
Jak brudny jest śnieg podczas odwilży.
...

Ale ty nie pamiętasz śniegu, prawda?
Już nie pamiętasz.
...

Musisz być czysty, wiesz?
Ty tego potrzebujesz.
Potrzebujesz być kochany.
Potrzebujesz mieć swoje dzieci.
...

Wiersz ten jest osobistą, ale też i chwilową interpretacją nerwicy, ale niech każdy
zinterpretuje go po swojemu i jedzie, gdzie chce. 

Kryształowa lama

Jestem na pękatej lamie...
Wokół mnie Ciemnia.
I bezkresy pustyni...
Złociste chałdy
Płyną aż po tamte fale,
Fale granatowego nieba...

To wszystko się zlewa...
To jest mną...
To mną oddycha, nawarstwia...
To ja patrzę, hej, lamo!
Jestem, tam, jestem tam w górze!
To my, gwiazdy...
Jasne, białe oczy... 
...

A tam w dali są szczyty...
Spiczaste kryształy
Tej Ciemni i tego granatowego nieba.... 

Ontologia gałek ocznych

Zagrzmiał najpierw,
Jakby miał cały ten gmach
W ruinę betonową obrócić.
Zaskowyczał, to tryby,
Elektryczni myśliciele.
Interpretacja przewodników.
Cisza...
...

Ciemność...
...

To tylko bezpiecznik.
Czarne już, łyse głowy
Pochylone nad molochem.
Czekają ruchu, szarpnięcia.
Huku! Czegokolwiek...

Przepowiedni ich stworzenia.
Tej jednej informacji!
...

Cisza...
...

To tylko mała notka
I lekko przyćmione światło.

"Odpowiedzi nie będzie." 

Odmienność w stylu vista

Szedł, pogwizdując.
Miał czarny frak.
I czarno-białe buty.
I jeszcze miał ręce w kieszeniach.

Z boku były szare szyby.
I wcale czarno-biali cisi ludzie.
I szare chodniki.
Czarne słońce wysyła białe światło...
...

Ja dobrze tak żyć.
To jest spokój, spokojna melodia.
Trzeba znać spokojne melodie,
To i się je zagwiżdże.
Trzeba też umieć gwizdać.
...

Odmienność to w stylu vista.