Widziałem, tam w dali
Jaśniejąca sylwetka.
To rany, a więc Jezus.
Więc świętość.
Więc jednak!
A zatem biec,
Biec i być może,
Jakby, a jednak.
Przytulić!
...
Lecz tam, za zakrętem,
Za niebiańskim nawisem,
Jezus, mój Boże,
Mój Jezu!
Nie!
Tamten mój.
Boże na górze.
Nie, w górze, widzę Cię!
Jezus!
Tabuny, nieskładne masy Jezusów.
...
Cała masa ran, miłości,
Poświęcenia.
I tam wychodzi. Powodzi!
Już jeden na głowie innego.
A korona cierniowa, więc się
Kaleczy, upada. Podnoszę.
Inny pcha. Leży.
Depczą, Biegną, duszą.
Dusza ma wam posłuszna.
Jezus.
...
Panie, stójże!
Lecz wtem piorun
I wtem deszcze.
Deszcz cały z Jezusów.
Już na drzewach niebiańskich
Jak jabłka spadają.
Święci, uświęceni.
...
Jezu, stój, zostaw go.
Uważaj! Toż, za dużo.
...
I krzyczą coś,
Nie, śpiewają anielsko
Wyszukaną polszczyzną.
A każdy w swojej świętości,
Wręcz promieniejący szczerą prawdą.
...
Precz z nią!
Bezprawdzie!
Noc!
Cisza!
Uciec. Uciec.
...
Bo już nie ma miejsca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz