Translate

sobota, 28 grudnia 2019

Gdzie dzień styka się z nocą

W odległych czasach gwiazd...
Szukamy lasów...
I wielkich drzew,
Na które będą mogły wspinać się
Aż tam małe dzieci.
...

Mijamy całe przestrzenie rosłe...,
Których nie objąłby nam żaden
Pan, ani żadna jakakolwiek pani.
Jest ciemna noc, widzę...,
A, gdy wzejdzie słońce,
Przyjdą ci mali, co nie gościli za długo
W świecie dużego człowieka.

Worek z dobrą twarzą

W przeddzień zimnej
I ludziom długiej nocy...
Znalazłem starą panią.
Ta szła w ciemniejące chwile do domu...,
A sprzedawała i mi,
I innym z nas twarze.
Dziś jednak... całkiem nie wziąłem
Pieniędzy.
I nie mogłem kupić tej właśnie konkretnej,
A była ładna, z odrobiną litości
Na ustach, w oczach i nieco na policzkach.
...

I poszedłem do domu,
Ciemniało...
I nastawał zmierzch.

Pierwszy i ostatni

W niepoznane i innym ludziom
Ni gwiazdom też noce,
Zbudowałem swój duży samolot,
By przeniósł mnie
On w me marzenia senne...,
Tułające się w zmęczonych
Oczach nad ranem.
...

On mnie wzniósł,
Ja leciałem..., jakby rzucony
Czyjąś silną ręką.
A w końcu, nie widząc ludzi,
I siebie nawet nie widziałem.
Dokładnie sprawdzając, szczęście,
Nie zabrałem lustra.

Drzwi ze starego drewna

W wielkich, odległych
Krainach z nocnego, wysokiego
Dla człowieka lotu...
Ujrzałem niezmierzone przestrzenie
I ciemne jeszcze bardziej, i jaśniejsze
Nieco, które będziemy mogli odkryć...
...

Poleciałem...,
Ale szybko naraz zawróciłem,
Bo jak na razie było mi całkiem
I ciepło, i dobrze.
I nie chciałem wiedzieć.

Lot daleki do Boga

W barwnych mgłach nocnych,
Zdawać by się mogło,
Nieskończonych i po nienazwane
Przez ludzi horyzonty...
Wzleciałem,
Patrząc mi lepszych światów.
A w tej drodze niebieskiej
I milach, jakie na pewno pokonałem,
Nie było ani jednej stałej i twardej
Przestrzeni, gdzie mógłbym wylądować
I odpocząć...
Kończyło się paliwo...,
Opadłem.
I przygarnęli mnie ludzie.

Powrót z dalekich dróg

W wielkich przestrzeniach
Ciemniejącego lata...
Mijałem w swym locie długim
Grupkę małych dzieci,
Bawiących się na drzewach obok
Spokojnego strumienia...
...

W latach już mi jakże dalszych
Ujrzałem to samo miejsce,
Starszy, a jednak utkwiło
Mi ono w mej cichej, prywatnej pamięci.
Pobiegłem...
...

A w wielkich przestrzeniach
Ciemniejącego lata...
Stało tam rosłe, w dal
Wielkie, świetliste, ludzkie miasto
I zakaz, całkowity zakaz lotu.

Łapiący motyle w deszcz

W wielkich ludzkich światach
Widziałem, jak ktoś,
Kogo wcale nie znam,
Upuścił swą siatkę na motyle.
...

Ja, badacz dobrego smaku,
Chciałem mu podać,
A może i powiedzieć
"Dzień dobry panu, chyba coś
Pan zgubił...",
Ale już jak dawno widziałem
Zostawione yoyo, lalki...
I uśmiechnięte misie.
...

I ja się uśmiechnąłem,
I poszedłem dalej.

Kraina Deszczowców

Na wielkim moście
W deszcz stoję pośród
Ciemniejącego nieba.
I w marach swych rosnę
Do świetlistych, pełnych
Mego spełnienia krain,
W którym są i moje,
I inne przyjazne mi głosy.
I życie, które chciałbym schować
Gdzieś głęboko
I już wcale od siebie nie puszczać.
...

Aż skończy się deszcz.

Z map kreślonych małą dłonią

W świeckich miastach
Pełnych małych i większych gwiazd
Uleciałem..., jako dziecko,
Od, w noc cichą oblekłych, ludzkich,
W dal rosłych światów.
...

Jakbym nigdy tu już nie postawił stopy...,
Wróciłem,
Jak wyrosła mi broda,
Do w dal ciemniejących, ludzkich miast...
I założyłem i kapelusz, i całkiem
Na miarę uszyty mi garnitur.
I poszedłem ulicą ciemną, patrząc,
Jak w jaśniejące i mniejsze,
I większe, jak pamiętam, gwiazdy
Ulatują ci, potrafiący latać.

W poszukiwaniu dobrych dusz

W miejskich
Obrzeżach, gdzie panuje zachód...,
Widziałem, jak zza ciemnych
Granic rosłych, ludzkich miast...
Wychodzą dzieci, by bawić
Się w słońcu, choć tam panuje noc
I choć wszyscy już od lat
Tak naprawdę
Są w łóżkach.
...

Nikt o tym nie wie, a i ja nigdy
Nie przypuszczałem,
Póki nie wzrosło mi w oczach
Wielkie słońce..., oślepłem,
Nie mogąc dojrzeć swego świata.

Na późne lata

W światach, gdzie można znaleźć
Lepsze wspomnienia w grudniu,
Zaprowadziliśmy swe najmłodsze
Dzieci i wykupiliśmy
Dlań wszystkie nam znane dni świąt.
By im starczyło do zmierzchu
I gdy nastanie u nas noc.

Ośrodek lepszych nas

W miejskich ośrodkach
Szczęśliwszych Od Nas Ludzi
Wykupiłem całodobowe pakiety.
I leczyli mnie, i w wielkich parkach
Tego świata chodziłem,
Potykając się co i raz o nowe wątpliwości.
...

Myślałem o tym od dni krótkich
Do długich, mroźnych nocy.
Zrobiłem długą listę..., już zresztą
Nie pamiętam, co było na niej
I nie pamiętam już, co tutaj
W swych czasach robię.

Widzę, chodzę po wielkich parkach.
Potykam się i chodzą wraz ze mną
Ludzie.

Potomek człowieka

W latach niepomiernie
Ciemniejszych, niż na jakie
Stać jest człowieka,
Szukamy jaśniejących obszarów
Nieba
I tam w dali lecących ptaków.
...

Nic jednak nam nie leci,
Bo nic nie ma już w świecie
Samego człowieka
Prócz drobnych, zapomnianych
O swoim kolorze zabawek,
Topionych w ludzkich światów
Błotach.

Atlas moich obsesji

W miejskich ogrodach świetnych
Zapomnieliśmy, a wszyscy, o tym,
Co moglibyśmy tu jeszcze weń zrobić.
I bawiliśmy się we wciąż młodym słońcu,
I było nam dobrze, jak świetne
Były nasze w miastach wyrosłe ogrody.
...

W czas, gdy naszły w nim poszarzałe
Chmury, ujrzałem drobną, chudą
Alejkę, a tam, patrzę, wszyscy wszystko cięli
Długimi, wychudzonymi rękami,
A podobno przez długi,
Nieznany nikomu czas
W świetnych w miastach naszych wyrosłych
Ogrodach...
Uciekłem.

Łowca uśmiechów

W miejskich Alejach
Dobrych Życzeń
W nocy, gdy nikt nie patrzy,
Zostawiamy na drobnych,
Wyrwanych zeszytom kartkach,
Nasze drobne marzenia,
A tak lekkie..., patrzę, że nie wiem,
Czy jakieś tam w dal nocy nie uleci.
...

A gdy jaśnieje już słońce..., zwiastun
Spełnionych nadziei, wyglądają, patrzą...
I ja wyglądam przez okno.
I nic tam już nie ma.
Wszyscy się uśmiechają, drobnie...,
By nikt tego nie spostrzegł
I idą wszyscy, i ja idę
W swój ludzki, prosty czas...
...

Czasami zza jakichś
Rogów, których nie objął ranek,
widziałem schowanych wiele rzędów
Mioteł.
Ale poszedłem,
Bo nie chciałem tam patrzeć.

Paciorki na nitce od spodni

W ciemniejący zachodach,
Starcach dnia i przodkach
Nieznanych nam jeszcze nocy...,
Jestem.
Ja patrzę się w dal ciemniejącą...
I słucham, zewsząd, słyszę ludzkie
Głosy...
Naraz uleciały ptaki, by stopić się
Z tonącym w ludzkich ziemiach słońcem.
Otworzyłem oczy..., wiedząc już,
Rozmawiałem z Bogiem.

Motyl na sznurku z jedwabiu

W zaciemnionych jeszcze
Niepoznaną nocą miejscach
Puszczamy w dal...,
W spoglądające na nas gwiazdy,
Nasze małe życzenia,
A te fruną tam...,
Jak drobne, na wpół żywe motyle.
Te żyć będą nam tak długo,
Jak im pozwolimy. Pamiętaj...
Będziemy w dnie nasze i noce
Więksi, one lecieć tam będą...
I świecić, i szukać, głupie,
Spadających gwiazd.