Wpadłem na znanego mi z lat wielu jeża.
Tenże, miast jabłko nosić w drogę żmudną,
Nadział jako maszt te, i płynął żaglówką.
Zanim krzyknę "Hejże!", wpierw łapę podnosi.
Przykłada do ust, w znak, że o głos mnie prosi.
"Cóżem źle postąpił, że cię teraz dziwię,
Wszakże robiąc tyle, com mówił przy piwie?"
Nimże skonkludował, tak mi w trzewiach stęka,
Nimem mrugnął okiem - dziób mam już z gołębia.
W chwilę jużem cały szarym piórem rosły,
Skrzydłem ściągam kaszkiet, ptasie pusząc wąsy.
A nim się świat wkoło skąpał w nocnym cieniu,
Patrzyłem nań, siedząc na jeżym ramieniu.
Patrzyłem, gruchając piosnkę przy fal wtórze
Do białych gołębic, co leciały w górze.