Drzewa owionął mglisty mrok.
Tchną żółcią, wilgotne,
Jakby wygnite, powyginane wraz
Z całym oblegającym błotem.
Z całym tym kolorytem...
I latarnie, złociste...,
To złoto, złoto granatowego nieba.
I białe, przeszywające, a więc,
Więc gwiazdy ze swą milczącą tajemnicą.
Resztę zwabił mrok. Co było prawdziwe,
Okrył, i nie widać ich było więcej.
Nieraz przebił go gmach budowli.
Poprzecinany symetryczną stalą.
Ta spaja wnętrza, spoiwa molocha,
A tego obsiada mgła.., jak nocne,
Białe duchy. Przypatrujące się ptactwo.
Nieraz przebił je gmach budowli.
A może to one odsłoniły go spod swych skrzydeł.
...
I byli ludzie, lecz byli zbyt krótko.
Gdzieś poszli. Wtopili się w noc,
A widać ich tylko dlatego,
Że niebo było granatowe.
I oświetlały ich własne gwiazdy...,
Czasem złocisty blask.
A nieraz ustąpiła im mgła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz