Takie, które mógłbym dotknąć,
Byłbym teraz w wielkim,
Puchatym płatowcu.
Spiętym linami, jak wielka,
Szybująca ryba.
I byłbym w gwiazdach.
Tam wysoko, gdzie nikt
Mnie nie zauważy.
I szybowałbym wśród słońc...
Różnobarwnych, ale gorących...
Zawsze ognistych.
Aż na jakiejś planecie...
Na świetlistych, piaszczystych hałdach
Byłby człowiek. Grabiłby to
I uprawiał.
Byłby tam człowiek, całkiem obcy,
W słomianym kapeluszu,
Więc i nie widać twarzy,
Lecz wiem, że to ja. Dwóch mnie.
To przeczucie.
Patrzy, widzi mój ogromny płatowiec,
Jak wielką rybę na ciemnym niebie.
Wyłania się z jasnej poświaty...
Patrzy się,
Widać rosnący półuśmiech
I widać fajkę,
A z niej kłębek dymu,
Drobny kłębek najpierw wiruje...
Wokół kapelusza i leci do
Różnobarwnych, zawsze ognistych słońc.
I do innych migoczących gwiazd.
...
Ale ono gdzieś się zapodziało.
Zgubiło w wielkim, puchatym płatowcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz