Cztery kochające się ręce,
Znowu cztery nogi
I ponownie dwie pary oczu...
Idą zakochane w deszczu
O zmierzchu...
...
Ja, ukryty w dużym pokoju,
Oblizując się, podglądam
To wszystko przez chińską
Lornetkę od babci z odpustu.
Lornetkę o żółtych, więc słabych,
I zamglonych już szkłach.
...
Z początku widzę detale,
A może i kolor oczu...,
Zaraz zlewają się one z żółcią
Raz szkieł, raz słońca,
Raz ich obu naraz,
By w końcu ostatecznie pociemnieć,
Zniknąć, zostawiając głodnym
Oczom dwie zlewające się
Czarne sylwetki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz