Zmierzcha.
Widzę, to ptaki zrywają się do lotu.
Dogonić to, co nieuniknione.
Wstrętna nadzieja.
I jakbym miał już ich nigdy nie spotkać...
Ale biegnę, biegnę do tego samego...
Biegnę!
Zostałem.
Zostałem dla staruszka,
Bo może razem...
Nakarmimy te, co zostały z nami,
Co wiedziały, że to bezcelowe,
Albo po prostu nie miały siły.
Czekam na niego i może tym razem...
On chodzi o lasce,
A i tak go nie dogonię.
Wstrętne, wstrętne nadzieje.
Nie przychodzi,
Możliwe, już dawno mnie prześcignął.
Minął ptaki...
I zapomniał już, że przecież czekam,
Że uczę się biec każdej nocy.
Każdego kolejnego dnia.
Był tak szybki, że już dawno się spalił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz